wtorek, 17 stycznia 2017

Okiem pajęczycy – „Zima”, cz.4



    Zosia z Grzesiem wcale nie wyglądali na zziębniętych czy przerażonych. Maszerowali całkiem dziarsko przed siebie od czasu do czasu coś do siebie zagadując albo nawołując buszujące po krzakach psy. W pewnym momencie spoza gęstych chmur przebiło się słońce i z minuty na minutę pojaśniało, a nawet zrobiło się dość ciepło. Natomiast biel śniegu stała się tak dokuczliwa, że raz po raz musiałam przymykać oczy by nie oślepnąć. Gospodarze jednak zachwycali się tą bielą i widokami. Przystawali od czasu do czasu, by odpocząć a wówczas robili przy okazji zdjęcia. Śmiali się na widok oblepionych śniegiem psów. Chichotali, gdy ni stąd ni zowąd zapadali się w białym puchu aż po uda. Wydobywali się z trudem z tych zapadlisk pomagając sobie wzajemnie. Ziajali przy tym jak miechy kowalskie narzekając na swoją kiepską kondycję a potem znowu podejmowali dalszą wędrówkę. I kiedy tak sobie wytrwale maszerowali w tej bezludnej, cichej przestrzeni nieoczekiwanie z naprzeciwka wyłoniła się jakaś ciemna postać. Acuś z Uzią z rozgłośnym szczekaniem natychmiast rzucili się w stronę nieznanego osobnika a ten coś do nich widać powiedział, bo już po chwili szczekanie ucichło natomiast psy zaczęły tańczyć w radosnych podskokach wokół napotkanego mężczyzny.



- Dzień dobry, dzień dobry! – przywitał się pogodnie, gdy tylko zbliżył się do moich gospodarzy.
- Gdzież to wyruszacie z samego rana, kochani sąsiedzi?
- Na zakupy do miasteczka idziemy, Zeniu! – odrzekł Grześ i wyjąwszy z kieszeni paczkę papierosów serdecznie poczęstował znajomego, z czego tamten skwapliwie skorzystał.
- A ty co? Z nocnej zmiany pewnie wracasz? – zapytał zaciągając się z lubością smrodliwym dymem. (Czując go, czym prędzej wysnułam sobie niteczkę i otuliłam nią jak szalem, izolując się w ten sposób przed zapachem tytoniu oraz mroźnym powietrzem.)
- Ano wracam! Dzisiaj trochę wcześniej skończyliśmy, bo prądu w całej dolinie zabrakło. Tak, że nie wiem, czy macie po co wędrować do miasteczka. Przecież teraz takie czasy, że jak te ichnie elektroniczne kasy nie działają, to dawaj sklep zamykać! – odrzekł tamten z irytacją.
- Ale widzę, że masz w reklamówce chleb! To jednak ci coś sprzedali! – zawołała Zosia przyjrzawszy się baczniej Zeniowi.
- Ano tak! Ale to tylko dlatego, bo mam znajomą w piekarni! A w sklepie to mi nawet papierosów nie chcieli sprzedać, a przecież dobrze znają człowieka. Kazali czekać aż prąd wróci! A gdzież ja tam mam czas i siłę czekać, jak ledwo żyję po robocie i o niczym innym nie marzę jak o walnięciu się do łóżka i o spaniu aż do popołudnia! – sapnął poddenerwowany sąsiad.
- A kiedy mają włączyć ten prąd? No przecież nie zostawią miasteczka na cały dzień bez elektryczności! – zawołała Zosia, spoglądając z nadzieją na obu mężczyzn.
- A kto ich tam wie? – odparł filozoficznie Zenio.
- Może włączą za chwilę a może za parę godzin?! Ponoć zamieć druty wysokiego napięcia zerwała i w miasteczku wszyscy czekają na ekipę naprawczą! Tak, że zastanówcie się, czy jest po co tam brnąć. Może chcecie pół bochenka chleba? Nie ma sprawy, podzielę się z wami, bo przecież jutro znowu do roboty idę to kupię, co trzeba  – zaproponował uczynny sąsiad i spojrzał wyczekująco w oczy gospodyni.
- Dziękujemy ci Zeniu, ale chleb to akurat mamy. Musimy coś naszym psiskom kupić, bo lodówka pusta! – odparła gospodyni uśmiechając się z wdzięcznością do znajomego.
- No dobra! To ja idę, bo ledwo już na oczy widzę! – postanowił tamten i pogłaskawszy namolnie łaszącą się do niego Uzię zaczął szykować się do dalszej wędrówki.
- My jednak pójdziemy dalej, bo szkoda byłoby zawracać, skoro jesteśmy już prawie w połowie drogi! Na pewno zaraz wszystko naprawią i coś da radę kupić! – zdecydowała Zosia a Grześ kiwnął głową na zgodę.
- To kupcie mi paczkę papierosów, jakby już się dało! – zawołał sąsiad i już po chwili zniknął za zakrętem.


   Przez chwilę gospodarze patrzyli za nim z podziwem i czymś w rodzaju zazdrości. Sąsiad bowiem mimo zmęczenia brnął w śniegach równym, miarowym i dość szybkim krokiem.
- I pomyśleć, że Zenio od ponad tygodnia tak do miasteczka dzień w dzień chodzi a nam ciężko się było zebrać ten jeden raz! – mruknął z nutą zawstydzenia Grzesio i zatupał chcąc osypać biały puch dokumentnie oblepiający mu spodnie.
- A przecież jest od nas niewiele młodszy! – odrzekła gospodyni, która odkąd przekroczyła pięćdziesiątkę zwykła narzekać na swój „podeszły” wiek oraz bóle w kościach i mięśniach witające ją każdego ranka tuż po wstaniu z łóżka.
- Ale on należy do gatunku tych chudych, żylastych, zaprawionych w bojach! Co to dla niego te pięć kilometrów w jedną i pięć kilometrów w drugą stronę! – odrzekł Grześ szukając usprawiedliwienia dla swej niechęci do dalekich, zimowych wypraw.
- Zenio od maleńkości wędrował do miasteczka. Tutaj przecież chodził do szkoły i do kościoła. A kiedyś ludzie nie wozili się tak samochodami jak teraz, bo po pierwsze – samochodów nie mieli a po drugie przyzwyczajeni byli do wysiłku! – dodał.
- To nas tak cywilizacja rozpaskudziła i do wygód przyzwyczaiła! I wcale nam to na zdrowie nie wychodzi! – westchnęła z goryczą gospodyni myśląc zapewne o swoich porannych bólach oraz o nadwadze, z którą od dawna walczyła, odnosząc na tym polu na przemian spektakularne zwycięstwa i porażki.

   Słuchając wywodów Grzesia i Zosi uśmiechnęłam się z niejaką złośliwością.
 – A kto im każe wciąż do lodówki kursować, chlebek smalcem ze skwarkami smarować i jeszcze zupkami chińskimi to wszystko popijać? Narzekają, smęcą jakby ich kto do tego obżarstwa zmuszał a tymczasem brzuszki u nich coraz większe a siły coraz mniejsze. Mogliby przecież brać przykład ze mnie – pajęczycy! My, pająki, nigdy nie jemy ponad miarę. Co by to było gdybym utyła tak bardzo, że nie dałabym rady wspinać się po pajęczynach i polować na owady? Co by było, gdybym nie miała sił pleść nowych pułapek na muchy? Sczezłabym w końcu, zniknęła jak marny pyłek!

- Nie ma co dywagować po próżnicy, Grzesiu, bo od tego stania tylko zimno się robi! Czas nam ruszać w drogę! – powiedziała Zosia i nałożywszy na głowę kaptur oraz szczelniej zawiązawszy szalik ruszyła przed siebie. Tuż za nią kontynuował swój marsz Grzesiek, który na szczęście nie ruszał swego kaptura, dzięki czemu mogłam nadal swobodnie obserwować okolicę oraz grać na nosie podążającymi za nami wytrwale trzem pogórzańskim siostrom: wichrzycy, śnieżycy i dujawicy. 

   Dobrze się wędrowało. Śnieg przestał mnie razić a ciepło bijące od ciała Grzesia sprawiało, że czułam się prawie jak w domu. Podziwiałam ogromne buki, sosny i świerki ozdobione czapkami śniegu. Zapatrzałam się na czerwieniejące we wszechobecnej bieli owocki dzikiej róży. Dostrzegałam między brzózkami tropy dzikich zwierząt. Psiska też je widziały i obwąchiwały te miejsca z wielkim zapałem. Gospodarze szli o wiele szybciej niż wprzódy a droga wiodła coraz bardziej w górę.


   A oto już przed nami ukazał widok na rozciągające się w dole miasteczko. Grzesiek aż westchnął z podziwu:
- Ależ tam pięknie! Aż nierealnie! Z tej wysokości nie widać tam żadnego ruchu, żadnego życia. Jakby to była jakaś zimowa pocztówka!
- To prawda! Ale jednak miejmy nadzieję, że trwa tam normalne życie a co ważniejsze, iż jest już przywrócona elektryczność, bo bez niej ta nasza wyprawa na nic! – sapnęła gospodyni dochodząc na szczyt góry i razem z mężem obserwując śpiące w dole miasteczko.
- Ja jakoś wierzę, że nie idziemy tam nadaremno! – odparł z uśmiechem gospodarz.
- A poza tym, moja kochana Zosieńko! Mamy w końcu fajną wyprawę polarną. I możemy narobić trochę ciekawych zdjęć! Podejdę trochę do przodu, bo tam lepiej widać! – zawołał Grześ stając na samym brzeżku stromej skarpy.
   Gospodyni nic na to nie odrzekła, tylko uśmiechnęła się do męża a potem wysiąkawszy głośno nos popatrzyła na rozciągające się przed nimi, skrzące diamentowym pyłem oddale. Następnie, idąc za przykładem Grzesia zrobiła kilka panoramicznych fotografii. I ja spojrzałam przed siebie z podziwem. Świat w dole był naprawdę niezwykły. Maleńkie domki i dróżki, drzewka niczym zabaweczki dla dzieci, dziewicze w swej bieli wzgórza i pola - nigdy jeszcze nie widziałam czegoś tak ładnego. To niesamowite, że wkrótce będę tam na dole i zobaczę z bliska te wszystkie dziwy! Koniec końcem, warto chyba było wleźć do kaptura Grzesia i dać się unieść przed siebie!



- Chyba i ja zacznę lubić zimowe przygody! – postanowiłam, kokosząc się wygodniej w watce, którą wyściełany był kaptur gospodarza. Ledwo zdążyłam to pomyśleć, gdy świat zakręcił się nagle przed mymi oczami i ni stąd ni zowąd wylądowałam w przeraźliwie chłodnej bieli. To Grzesiek wykonał nierozważny krok i przewrócił się zjeżdżając kilka metrów w dół. Zatrzymał się dopiero na gęstych chaszczach tarniny porosłych obrzeża brzozowego lasku. I ja tam wylądowałam zanurzając się w lodowatym puchu. Niczym nie osłonięta, w nic nie otulona dygotałam ze strachu i zimna. Tuż obok mnie leżał oblepiony śniegiem gospodarz a gospodyni zjeżdżając na pupie po zboczu podążała w naszym kierunku na ratunek…


34 komentarze:

  1. Ojej, jaki świetny blog! Dziękuję za możliwość przeczytania pięknej opowieści i zdecydowanie postanawiam zaglądać częściej. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Patrycjo, że Ci się blog i pajęcza opowieść podoba.Zapraszam Cię serdecznie do dalszego czytania i komentowania!:-))

      Usuń
  2. Chciałabym widzieć ten nowy sposób pokonywania zboczy. Martwię się tylko co z pajęczycą hihi. zbierajcie się szybciutko, bo czekam na ciąg dalszy. A tak troszeczkę poważniej zima jest piękna ale nie na co dzień. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z górki na pazurki!:-) Pajęczyca żyje, ale marudzi, że co to za życie!:-)Zima rzeczywiscie piękna (dzisiaj wszędzie bardzo malownicza szadź), ale na dłuzszą metę bardzo męcząca!
      Pozdrawiam Cie serdecznie, Olu!:-)

      Usuń
  3. Niby male 5 kilometrow, ale nawet po plaskim jest to spory dystans dla... ekhem... ludzi w pewnym wieku ;) Ale po gorkach i stokach to juz nie w kij dmuchal. Dodajmy do tego obciazenie bagazem na plecach, zadymke, sliskosc trasy i robi sie z tej wycieczki walka o przetrwanie.
    Kiedy jest slisko, znacznie latwiej jest sie wspinac, niz schodzic na dol, przynajmniej ja tak to widze.
    P.S. Mam nadzieje, ze pajeczycy, podczas tej wywrotki jej "pojazdu", nie zmarzly zanadto odnoza. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci Aniu, że taka wyprawa zimowa to naprawdę ogromny wysiłek.Może nie czuje sie go tak bardzo w trakcie, ale po człowiek jest jak przedziurawiona dętka!:-) I rzeczywiscie łatwiej jest sie wspinać, niż schodzić, chociaż gdy jest głeboki śnieg, to on troche hamuje poslizg.
      P.S. Cieszę się, że pajęczyca na tyle zyskała Twą sympatie, że zaczęłaś martwic sie o jej odnóża! Czy jeszcze miesiac temu byłoby do pomyslenia, że będziesz sie martwic o los jakiegos tam pająka?:-))

      Usuń
    2. Powoli zmieniam swoj stosunek do pajakow. Pamietasz, ze ja tez opiekowalam sie jedna taka na wlasnym balkonie? Oby mi tylko po domu nie chodzily, a bede je lubila. :))

      Usuń
    3. To dobrze Aniu, że potrafisz uwolnić sie od narzuconych przez nawyki społeczne uprzedzeń, stereotypowych fobii.Przypominam sobie Twoją pajczycę!:-)Dobrze u Ciebie miała!:-))

      Usuń
  4. Korzystajcie z tej pięknej zimy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzystamy, Basiu!Chcąc nie chcąc korzystamy!:-))

      Usuń
  5. z cywilizacją to macie całkowita rację...

    o zakonczenie w miejscu akcji...
    chyba niecierpliwie poczekam!!!
    chociaz z cichą nadzieją, że niegroźny upadek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jest czasem pozyć z dala od cywilizacji albo wyobrazić sobie, że jest sie od niej daleko.Powrócic do prostoty a nawet siermiężności po to, by potem lepiej docenic co sie ma.
      Pajęczyca lubi kończyc opowieśc w najbardziej emocjonującym momencie. Potem zaciera łapki czytajac komentarze i ciesząc sie, że ludzie czekaja niecierpliwie na ciąg dalszy!:-))

      Usuń
    2. właśnie podczytuję komentarze...
      wesoło tu, pytania o drogę powrotną.
      Dla "nas" wygodnickich, siedzących w ciepłych fotelach przed komputerem, emocji nie skąpisz.
      Z przyjemnością zajrzałam :)

      Usuń
    3. Akcja sie rozwija a wesołe komentarze bardzo fajnie uzupełniaja lekturę pajęczej opowieści oraz dodają motywacji do dalszgo snucia opowieści.Ciąg dalszy w pisaniu!:-))

      Usuń
  6. Póki co, nie chcę nawet myśleć, jak będzie wyglądała droga powrotna - z tobołami pełnymi konsumpcyjnych dóbr:))
    Biedna pajęczyca, jakże ona się w tym zimnie ostanie i czy żywota ze szczętem nie zbędzie? Nie, bez obaw, inaczej nie byłoby następnych części. Choć swoją drogą współczuję też Grzesiowi, który nieświadomie dzielił kaptur z pajęczakiem. Ja bym za siebie nie ręczyła:)).
    A może następnym razem zaopatrzą się w saneczki, żeby zakupy na nich wieźć, albo i w narty - biegówki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga powrotna? Samo jej wspomnienie wywołuje drżenie!:-)
      Pajęczyca z serca dziękuje za troskę, Errato. To dla niej wazne wiedzieć, że ktos sie o nią martwi i że jej żywot może mieć sens takze dla uprzedzonych do pajęczej braci ludzi! Czasem nawet mysli, że swymi opowieściami zdoła uchronić przynajmniej jeden pajęczy zywot przed potraktowaniem go łapką na muchy.No bo przeciez te pająki wcale nie sa takie straszne. A każdy z nich ma tyle rozmaitych historii do opowiedzenia w zanadrzu.
      Sanki gospodarze kiedyś mieli, ale rozleciały się, bo były całe z drewna i korniki je załatwiły. A o nartach drzewiej mysleli i jak do tej pory na mysleniu sie skończyło!:-))

      Usuń
  7. Pajeczyco, juz sie balam, ze nie bedzie c.d. To prawdziwa przyjemnosc czytac Twoje opowiesci, choc znowu zostawiasz nas w napieciu i nepewnosci ;). Mam nadzieje, ze ta wywrotka tylko przysporzyla Grzesiowi momencik strachu i nic powaznego sie nie stalo. Zdjecia wspaniale i piesiunie wydaja sie przeszczesliwe, ze taka gratka im sie trafila, choc nie jestem pewna, czy gospodarze, jak juz do domu z powrotem trafili, byli równie zachwyceni ta przygoda ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pajęczyca też powatpiewała czy da radę kontynuować opowieść, ale jakos sie w sobie zebrała i wychrypiała powyższe, co ja - Olga - skwapliwie spisałam, pojac przy okazji niebogę dla wzmocnienia mlekiem z miodem.
      Piesiunie mogłyby codziennie odbywac takie wyprawy. Im nic nie straszne. Ciekawe, czy byłyby takie chętne, gdyby je zaprząc do sanek i musiałyby taszczyć wszystkie toboły?. Kiedyś zaprzęgliśmy Zuzię do sanek (gdy jeszcze sanki mieliśmy) bo mieliśmy do taszczenia cięzką butle z gazem. I co? Konik sie z miejsca znarowił i odmówił wszelkiej współpracy!:-))

      Usuń
    2. Madra psinka, zadne tam ograniczania swobody :).

      Usuń
    3. No tak! Teraz mamy cztery wygodnickie mądrale, zazdrośnice, złośnice i gryzonie. A żadne nie cierpi ograniczania swobody oraz niezalezności. I manifestuje to jak tylko sie da! A człowiek i tak je kocha, bo co ma zrobic!:-))

      Usuń
  8. Jesli udalo Wam sie pokonac te wyprawe do miasteczka czyli w sumie 10 km w tym 5 z obciazeniem to naprawde nie mozecie narzekac na brak kondycji. Ja co prawda chodze (przy dobrych wiatrach) minimum 8 km dziennie, ale to w miescie, bez sniegu. A to ogromna roznica.
    Buziaki dla Was obojga :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze parę lat temu zdecydowanie lepiej znosilismy takie wyprawy.Ale cóz, latka lecą, kilogramów przybywa, ciało nie regeneruje sie tak szybko, jak niegdyś. A pchać swój wózek jakos trza i nie marudzic przy tym zbytnio, bo za kilka lat o obecnych czasach człowiek powie, że były piekne a my pełni młodzieńczej energii!:-))
      Przejść osiem kilometrów to jest ogromne osiagnięcia, Marylko. Zupełnie zdrowe osoby miałyby z tym problem a tymczasem Ty, po tak ciezkiej chorobie dajesz radę.Brawo!:-)
      Ściskamy Cię serdecznie!***

      Usuń
  9. Podzielam zachwyt Gospodarzy,bo widoki na miasteczko zaiste piękne i mam nadzieję,że zarówno ty jak i Gospodarze zbytnio nie poturbowani tym niespodziewanym zjazdem z górki na pazurki,tak więc zbierz siły pajęczyco i snuj dalej opowieść o swojej wyprawie,wspaniałym domostwie i zamieszkujących w nim domownikach:))
    Oleńko,w poprzednim komentarzu zapomniałam pogratulować Wam...400 postów,wielkie gratulacje,życzę następnych równie wspaniałych i ciekawych wpisów.
    Serdecznie pozdrawiamy i życzymy miłego dnia♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, pajęczyca rzadko sie czymś zachwycam (bo z natury jestem raczej malkontentką!), ale gdy już to robię, to naprawdę jestem prawdziwie oczarowana! A co do opowieści, to skoro ja zaczęłam, to pewnie będę kontynuowac, tylko muszę nabrać sił i do końca wyleczyc przeziebione gardziołko. Na szczęście gospodyni dba o mnie!:-))
      Dziękujemy za gratulacje, Elżbietko! Piszemy nie dla statystyk, ale czasem nachodzi nas zdumienie, że to już piąty rok pisania i tyle tych postów za nami, no i najwazniejsze, że wciaz jest dla kogo pisać.A za to ostatnie jestesmy bardzo wdzieczni!:-))
      Pozdrawiamy gorąco Was oboje z górskiej krainy pokrytej malowniczą szadzią. Postaramy sie dziś zrobic troche zdjęć, bo jest wprost bajecznie!:-))♥

      Usuń
  10. 5 km w śniegu i bez śniegu to ogromna różnica. Po ostatnim spacerku w lesie też przyszłam zziajana, bo po śniegu w dół było łatwo, ale już pod górkę... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Wietrzyku! Śnieg bardzo utrudnia chodzenie.Każdy kolejny krok staje sie wyzwaniem, gdy trzeba brnąć w nim po kolana i dodatkowo unosić na butach kilogramy sniegu. Ale pociechą dla mnie jest to, że moze chociaż troszkę od tego nóżęta chudną (chociaż co chudna, to zaraz przytyja, jak sie człowiek łakomie dobierze do kuszącej zawartosci garnka ze skwarkami!:-))

      Usuń
  11. Z Waszych wypraw do sklepu najbardziej zadowolone pieski. Trzymajcie się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadowolone psiska, zadowolone! Wilczyska nasze kochane!:-)
      Pozdrawiamy serdecznie!:-)

      Usuń
  12. Pajęczyco! Tyle ciekawych rzeczy się u Was dzieje, a ja nadal brnę w papierach i zebraniach. Toż to nie jest życie.
    Wyczyny Twoich gospodarzy działają na mnie motywująco i myślę sobie "Dam radę, jeszcze tylko trzy tygodnie do ferii."
    Po takim śniegu to się chyba chodzi jak po księżycu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dasz radę, Iwonko! Już nie takim przecież rzeczom dawałaś radę!Trzy tygodnie zlecą szybko a potem witaj wolności i radości!:-)I Wy też jdziewczyny jeszcze nacieszycie sie zimą, bo cos nie zapowiada sie by w najbliższym czasie miała nadejść wiosna.
      Nigdy nie chodziłam po księżycu, ale z tego co pamiętam z relacji TV, to astronauci jakos tam śmiesznie podskakiwali i wygladało, że mimo krępujących ruchy kombinezonów wszystko przychodzi im z niezwykłą lekkością. A na śniegu przeciwnie - cięzko bywa, tyle że widuje sie w okolicach krajobraz ksiezycowy - biel i tylko biel aż po horyzont!:-))

      Usuń
  13. Emocje sięgają zenitu, tyle przygód i spotkań po drodze a Oni jeszcze do miasteczka nie doszli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pajęczyca w swej opowieści nie chce pominąc niczego ważnego, toteż akcja wlecze sie i wlecze a miasteczko czeka i czeka. Czy sie w końcu doczeka? Oto jest pytanie!:-))

      Usuń
  14. Droga Pajeczyco, z wielka ulga odetchnelam czytajac, ze jestes cala i zdrowa po tej zimowej wycieczce ;)
    Pewnie teraz siedzisz sobie w domowym ciepelku i pijesz herbatke zagryzajac ciasteczkiem ;)

    Olenko - uwielbiam Cie za te cudne opowiesci :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem, czy taka zdrowa! Troszke gardziołko mnie pobolewa, wiec mnie gospodyni poi mleczkiem z miodem. Daje mi na spodeczku kilka kropelek a ja sobie to z przyjemnoscią wypijam!:-))
      Orszulko, cieszę się, że opowieści pajęczycy przypadły Ci do gustu. Dobrze mi sie pisze w jej imieniu. Daje mi to pewien dystans i dowolnosć.
      Buziaki serdeczne slemy Ci wszyscy z Jaworowa!-))♥

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze komentarze!:-))