Zosia
z Grzesiem wcale nie wyglądali na zziębniętych czy przerażonych. Maszerowali całkiem
dziarsko przed siebie od czasu do czasu coś do siebie zagadując albo nawołując
buszujące po krzakach psy. W pewnym momencie spoza gęstych chmur przebiło się
słońce i z minuty na minutę pojaśniało, a nawet zrobiło się dość ciepło.
Natomiast biel śniegu stała się tak dokuczliwa, że raz po raz musiałam
przymykać oczy by nie oślepnąć. Gospodarze jednak zachwycali się tą bielą i
widokami. Przystawali od czasu do czasu, by odpocząć a wówczas robili przy
okazji zdjęcia. Śmiali się na widok oblepionych śniegiem psów. Chichotali, gdy
ni stąd ni zowąd zapadali się w białym puchu aż po uda. Wydobywali się z trudem
z tych zapadlisk pomagając sobie wzajemnie. Ziajali przy tym jak miechy
kowalskie narzekając na swoją kiepską kondycję a potem znowu podejmowali dalszą
wędrówkę. I kiedy tak sobie wytrwale maszerowali w tej bezludnej, cichej
przestrzeni nieoczekiwanie z naprzeciwka wyłoniła się jakaś ciemna postać. Acuś
z Uzią z rozgłośnym szczekaniem natychmiast rzucili się w stronę nieznanego
osobnika a ten coś do nich widać powiedział, bo już po chwili szczekanie
ucichło natomiast psy zaczęły tańczyć w radosnych podskokach wokół napotkanego
mężczyzny.
- Dzień dobry,
dzień dobry! – przywitał się pogodnie, gdy tylko zbliżył się do moich
gospodarzy.
- Gdzież to
wyruszacie z samego rana, kochani sąsiedzi?
- Na zakupy do
miasteczka idziemy, Zeniu! – odrzekł Grześ i wyjąwszy z kieszeni paczkę
papierosów serdecznie poczęstował znajomego, z czego tamten skwapliwie
skorzystał.
- A ty co? Z
nocnej zmiany pewnie wracasz? – zapytał zaciągając się z lubością smrodliwym
dymem. (Czując go, czym prędzej wysnułam sobie niteczkę i otuliłam nią jak
szalem, izolując się w ten sposób przed zapachem tytoniu oraz mroźnym
powietrzem.)
- Ano wracam!
Dzisiaj trochę wcześniej skończyliśmy, bo prądu w całej dolinie zabrakło. Tak, że
nie wiem, czy macie po co wędrować do miasteczka. Przecież teraz takie czasy,
że jak te ichnie elektroniczne kasy nie działają, to dawaj sklep zamykać! –
odrzekł tamten z irytacją.
- Ale widzę,
że masz w reklamówce chleb! To jednak ci coś sprzedali! – zawołała Zosia
przyjrzawszy się baczniej Zeniowi.
- Ano tak! Ale
to tylko dlatego, bo mam znajomą w piekarni! A w sklepie to mi nawet papierosów
nie chcieli sprzedać, a przecież dobrze znają człowieka. Kazali czekać aż prąd
wróci! A gdzież ja tam mam czas i siłę czekać, jak ledwo żyję po robocie i o
niczym innym nie marzę jak o walnięciu się do łóżka i o spaniu aż do
popołudnia! – sapnął poddenerwowany sąsiad.
- A kiedy mają
włączyć ten prąd? No przecież nie zostawią miasteczka na cały dzień bez elektryczności!
– zawołała Zosia, spoglądając z nadzieją na obu mężczyzn.
- A kto ich
tam wie? – odparł filozoficznie Zenio.
- Może włączą
za chwilę a może za parę godzin?! Ponoć zamieć druty wysokiego napięcia zerwała
i w miasteczku wszyscy czekają na ekipę naprawczą! Tak, że zastanówcie się, czy
jest po co tam brnąć. Może chcecie pół bochenka chleba? Nie ma sprawy, podzielę
się z wami, bo przecież jutro znowu do roboty idę to kupię, co trzeba – zaproponował uczynny sąsiad i spojrzał wyczekująco
w oczy gospodyni.
- Dziękujemy
ci Zeniu, ale chleb to akurat mamy. Musimy coś naszym psiskom kupić, bo lodówka
pusta! – odparła gospodyni uśmiechając się z wdzięcznością do znajomego.
- No dobra! To
ja idę, bo ledwo już na oczy widzę! – postanowił tamten i pogłaskawszy namolnie
łaszącą się do niego Uzię zaczął szykować się do dalszej wędrówki.
- My jednak pójdziemy
dalej, bo szkoda byłoby zawracać, skoro jesteśmy już prawie w połowie drogi! Na
pewno zaraz wszystko naprawią i coś da radę kupić! – zdecydowała Zosia a Grześ
kiwnął głową na zgodę.
- To kupcie mi
paczkę papierosów, jakby już się dało! – zawołał sąsiad i już po chwili zniknął
za zakrętem.
Przez chwilę gospodarze patrzyli za nim z
podziwem i czymś w rodzaju zazdrości. Sąsiad bowiem mimo zmęczenia brnął w śniegach
równym, miarowym i dość szybkim krokiem.
- I pomyśleć,
że Zenio od ponad tygodnia tak do miasteczka dzień w dzień chodzi a nam ciężko się
było zebrać ten jeden raz! – mruknął z nutą zawstydzenia Grzesio i zatupał
chcąc osypać biały puch dokumentnie oblepiający mu spodnie.
- A przecież
jest od nas niewiele młodszy! – odrzekła gospodyni, która odkąd przekroczyła pięćdziesiątkę
zwykła narzekać na swój „podeszły” wiek oraz bóle w kościach i mięśniach witające
ją każdego ranka tuż po wstaniu z łóżka.
- Ale on należy
do gatunku tych chudych, żylastych, zaprawionych w bojach! Co to dla niego te
pięć kilometrów w jedną i pięć kilometrów w drugą stronę! – odrzekł Grześ
szukając usprawiedliwienia dla swej niechęci do dalekich, zimowych wypraw.
- Zenio od
maleńkości wędrował do miasteczka. Tutaj przecież chodził do szkoły i do
kościoła. A kiedyś ludzie nie wozili się tak samochodami jak teraz, bo po
pierwsze – samochodów nie mieli a po drugie przyzwyczajeni byli do wysiłku! –
dodał.
- To nas tak
cywilizacja rozpaskudziła i do wygód przyzwyczaiła! I wcale nam to na zdrowie
nie wychodzi! – westchnęła z goryczą gospodyni myśląc zapewne o swoich
porannych bólach oraz o nadwadze, z którą od dawna walczyła, odnosząc na tym
polu na przemian spektakularne zwycięstwa i porażki.
Słuchając wywodów Grzesia i Zosi uśmiechnęłam
się z niejaką złośliwością.
– A kto im każe wciąż do lodówki kursować,
chlebek smalcem ze skwarkami smarować i jeszcze zupkami chińskimi to wszystko
popijać? Narzekają, smęcą jakby ich kto do tego obżarstwa zmuszał a tymczasem
brzuszki u nich coraz większe a siły coraz mniejsze. Mogliby przecież brać
przykład ze mnie – pajęczycy! My, pająki, nigdy nie jemy ponad miarę. Co by to
było gdybym utyła tak bardzo, że nie dałabym rady wspinać się po pajęczynach i polować
na owady? Co by było, gdybym nie miała sił pleść nowych pułapek na muchy? Sczezłabym
w końcu, zniknęła jak marny pyłek!
- Nie ma co
dywagować po próżnicy, Grzesiu, bo od tego stania tylko zimno się robi! Czas
nam ruszać w drogę! – powiedziała Zosia i nałożywszy na głowę kaptur oraz
szczelniej zawiązawszy szalik ruszyła przed siebie. Tuż za nią kontynuował swój
marsz Grzesiek, który na szczęście nie ruszał swego kaptura, dzięki czemu
mogłam nadal swobodnie obserwować okolicę oraz grać na nosie podążającymi za
nami wytrwale trzem pogórzańskim siostrom: wichrzycy, śnieżycy i dujawicy.
Dobrze się wędrowało. Śnieg przestał mnie
razić a ciepło bijące od ciała Grzesia sprawiało, że czułam się prawie jak w
domu. Podziwiałam ogromne buki, sosny i świerki ozdobione czapkami śniegu.
Zapatrzałam się na czerwieniejące we wszechobecnej bieli owocki dzikiej róży.
Dostrzegałam między brzózkami tropy dzikich zwierząt. Psiska też je widziały i
obwąchiwały te miejsca z wielkim zapałem. Gospodarze szli o wiele szybciej niż
wprzódy a droga wiodła coraz bardziej w górę.
A oto już przed nami ukazał widok na
rozciągające się w dole miasteczko. Grzesiek aż westchnął z podziwu:
- Ależ tam pięknie!
Aż nierealnie! Z tej wysokości nie widać tam żadnego ruchu, żadnego życia. Jakby
to była jakaś zimowa pocztówka!
- To prawda!
Ale jednak miejmy nadzieję, że trwa tam normalne życie a co ważniejsze, iż jest
już przywrócona elektryczność, bo bez niej ta nasza wyprawa na nic! – sapnęła gospodyni
dochodząc na szczyt góry i razem z mężem obserwując śpiące w dole miasteczko.
- Ja jakoś wierzę,
że nie idziemy tam nadaremno! – odparł z uśmiechem gospodarz.
- A poza tym,
moja kochana Zosieńko! Mamy w końcu fajną wyprawę polarną. I możemy narobić
trochę ciekawych zdjęć! Podejdę trochę do przodu, bo tam lepiej widać! –
zawołał Grześ stając na samym brzeżku stromej skarpy.
Gospodyni nic na to nie odrzekła, tylko uśmiechnęła
się do męża a potem wysiąkawszy głośno nos popatrzyła na rozciągające się przed
nimi, skrzące diamentowym pyłem oddale. Następnie, idąc za przykładem Grzesia zrobiła
kilka panoramicznych fotografii. I ja spojrzałam przed siebie z podziwem. Świat
w dole był naprawdę niezwykły. Maleńkie domki i dróżki, drzewka niczym
zabaweczki dla dzieci, dziewicze w swej bieli wzgórza i pola - nigdy jeszcze
nie widziałam czegoś tak ładnego. To niesamowite, że wkrótce będę tam na dole i
zobaczę z bliska te wszystkie dziwy! Koniec końcem, warto chyba było wleźć do
kaptura Grzesia i dać się unieść przed siebie!
- Chyba i ja zacznę
lubić zimowe przygody! – postanowiłam, kokosząc się wygodniej w watce, którą
wyściełany był kaptur gospodarza. Ledwo zdążyłam to pomyśleć, gdy świat
zakręcił się nagle przed mymi oczami i ni stąd ni zowąd wylądowałam w przeraźliwie
chłodnej bieli. To Grzesiek wykonał nierozważny krok i przewrócił się zjeżdżając
kilka metrów w dół. Zatrzymał się dopiero na gęstych chaszczach tarniny porosłych obrzeża brzozowego lasku. I ja
tam wylądowałam zanurzając się w lodowatym puchu. Niczym nie osłonięta, w nic
nie otulona dygotałam ze strachu i zimna. Tuż obok mnie leżał oblepiony śniegiem
gospodarz a gospodyni zjeżdżając na pupie po zboczu podążała w naszym kierunku
na ratunek…
Ojej, jaki świetny blog! Dziękuję za możliwość przeczytania pięknej opowieści i zdecydowanie postanawiam zaglądać częściej. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMiło mi Patrycjo, że Ci się blog i pajęcza opowieść podoba.Zapraszam Cię serdecznie do dalszego czytania i komentowania!:-))
UsuńChciałabym widzieć ten nowy sposób pokonywania zboczy. Martwię się tylko co z pajęczycą hihi. zbierajcie się szybciutko, bo czekam na ciąg dalszy. A tak troszeczkę poważniej zima jest piękna ale nie na co dzień. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZ górki na pazurki!:-) Pajęczyca żyje, ale marudzi, że co to za życie!:-)Zima rzeczywiscie piękna (dzisiaj wszędzie bardzo malownicza szadź), ale na dłuzszą metę bardzo męcząca!
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Olu!:-)
Niby male 5 kilometrow, ale nawet po plaskim jest to spory dystans dla... ekhem... ludzi w pewnym wieku ;) Ale po gorkach i stokach to juz nie w kij dmuchal. Dodajmy do tego obciazenie bagazem na plecach, zadymke, sliskosc trasy i robi sie z tej wycieczki walka o przetrwanie.
OdpowiedzUsuńKiedy jest slisko, znacznie latwiej jest sie wspinac, niz schodzic na dol, przynajmniej ja tak to widze.
P.S. Mam nadzieje, ze pajeczycy, podczas tej wywrotki jej "pojazdu", nie zmarzly zanadto odnoza. :)))
Powiem Ci Aniu, że taka wyprawa zimowa to naprawdę ogromny wysiłek.Może nie czuje sie go tak bardzo w trakcie, ale po człowiek jest jak przedziurawiona dętka!:-) I rzeczywiscie łatwiej jest sie wspinać, niż schodzić, chociaż gdy jest głeboki śnieg, to on troche hamuje poslizg.
UsuńP.S. Cieszę się, że pajęczyca na tyle zyskała Twą sympatie, że zaczęłaś martwic sie o jej odnóża! Czy jeszcze miesiac temu byłoby do pomyslenia, że będziesz sie martwic o los jakiegos tam pająka?:-))
Powoli zmieniam swoj stosunek do pajakow. Pamietasz, ze ja tez opiekowalam sie jedna taka na wlasnym balkonie? Oby mi tylko po domu nie chodzily, a bede je lubila. :))
UsuńTo dobrze Aniu, że potrafisz uwolnić sie od narzuconych przez nawyki społeczne uprzedzeń, stereotypowych fobii.Przypominam sobie Twoją pajczycę!:-)Dobrze u Ciebie miała!:-))
UsuńKorzystajcie z tej pięknej zimy.
OdpowiedzUsuńKorzystamy, Basiu!Chcąc nie chcąc korzystamy!:-))
Usuńz cywilizacją to macie całkowita rację...
OdpowiedzUsuńo zakonczenie w miejscu akcji...
chyba niecierpliwie poczekam!!!
chociaz z cichą nadzieją, że niegroźny upadek...
Dobrze jest czasem pozyć z dala od cywilizacji albo wyobrazić sobie, że jest sie od niej daleko.Powrócic do prostoty a nawet siermiężności po to, by potem lepiej docenic co sie ma.
UsuńPajęczyca lubi kończyc opowieśc w najbardziej emocjonującym momencie. Potem zaciera łapki czytajac komentarze i ciesząc sie, że ludzie czekaja niecierpliwie na ciąg dalszy!:-))
właśnie podczytuję komentarze...
Usuńwesoło tu, pytania o drogę powrotną.
Dla "nas" wygodnickich, siedzących w ciepłych fotelach przed komputerem, emocji nie skąpisz.
Z przyjemnością zajrzałam :)
Akcja sie rozwija a wesołe komentarze bardzo fajnie uzupełniaja lekturę pajęczej opowieści oraz dodają motywacji do dalszgo snucia opowieści.Ciąg dalszy w pisaniu!:-))
UsuńPóki co, nie chcę nawet myśleć, jak będzie wyglądała droga powrotna - z tobołami pełnymi konsumpcyjnych dóbr:))
OdpowiedzUsuńBiedna pajęczyca, jakże ona się w tym zimnie ostanie i czy żywota ze szczętem nie zbędzie? Nie, bez obaw, inaczej nie byłoby następnych części. Choć swoją drogą współczuję też Grzesiowi, który nieświadomie dzielił kaptur z pajęczakiem. Ja bym za siebie nie ręczyła:)).
A może następnym razem zaopatrzą się w saneczki, żeby zakupy na nich wieźć, albo i w narty - biegówki?
Droga powrotna? Samo jej wspomnienie wywołuje drżenie!:-)
UsuńPajęczyca z serca dziękuje za troskę, Errato. To dla niej wazne wiedzieć, że ktos sie o nią martwi i że jej żywot może mieć sens takze dla uprzedzonych do pajęczej braci ludzi! Czasem nawet mysli, że swymi opowieściami zdoła uchronić przynajmniej jeden pajęczy zywot przed potraktowaniem go łapką na muchy.No bo przeciez te pająki wcale nie sa takie straszne. A każdy z nich ma tyle rozmaitych historii do opowiedzenia w zanadrzu.
Sanki gospodarze kiedyś mieli, ale rozleciały się, bo były całe z drewna i korniki je załatwiły. A o nartach drzewiej mysleli i jak do tej pory na mysleniu sie skończyło!:-))
Pajeczyco, juz sie balam, ze nie bedzie c.d. To prawdziwa przyjemnosc czytac Twoje opowiesci, choc znowu zostawiasz nas w napieciu i nepewnosci ;). Mam nadzieje, ze ta wywrotka tylko przysporzyla Grzesiowi momencik strachu i nic powaznego sie nie stalo. Zdjecia wspaniale i piesiunie wydaja sie przeszczesliwe, ze taka gratka im sie trafila, choc nie jestem pewna, czy gospodarze, jak juz do domu z powrotem trafili, byli równie zachwyceni ta przygoda ...
OdpowiedzUsuńPajęczyca też powatpiewała czy da radę kontynuować opowieść, ale jakos sie w sobie zebrała i wychrypiała powyższe, co ja - Olga - skwapliwie spisałam, pojac przy okazji niebogę dla wzmocnienia mlekiem z miodem.
UsuńPiesiunie mogłyby codziennie odbywac takie wyprawy. Im nic nie straszne. Ciekawe, czy byłyby takie chętne, gdyby je zaprząc do sanek i musiałyby taszczyć wszystkie toboły?. Kiedyś zaprzęgliśmy Zuzię do sanek (gdy jeszcze sanki mieliśmy) bo mieliśmy do taszczenia cięzką butle z gazem. I co? Konik sie z miejsca znarowił i odmówił wszelkiej współpracy!:-))
Madra psinka, zadne tam ograniczania swobody :).
UsuńNo tak! Teraz mamy cztery wygodnickie mądrale, zazdrośnice, złośnice i gryzonie. A żadne nie cierpi ograniczania swobody oraz niezalezności. I manifestuje to jak tylko sie da! A człowiek i tak je kocha, bo co ma zrobic!:-))
UsuńJesli udalo Wam sie pokonac te wyprawe do miasteczka czyli w sumie 10 km w tym 5 z obciazeniem to naprawde nie mozecie narzekac na brak kondycji. Ja co prawda chodze (przy dobrych wiatrach) minimum 8 km dziennie, ale to w miescie, bez sniegu. A to ogromna roznica.
OdpowiedzUsuńBuziaki dla Was obojga :***
Jeszcze parę lat temu zdecydowanie lepiej znosilismy takie wyprawy.Ale cóz, latka lecą, kilogramów przybywa, ciało nie regeneruje sie tak szybko, jak niegdyś. A pchać swój wózek jakos trza i nie marudzic przy tym zbytnio, bo za kilka lat o obecnych czasach człowiek powie, że były piekne a my pełni młodzieńczej energii!:-))
UsuńPrzejść osiem kilometrów to jest ogromne osiagnięcia, Marylko. Zupełnie zdrowe osoby miałyby z tym problem a tymczasem Ty, po tak ciezkiej chorobie dajesz radę.Brawo!:-)
Ściskamy Cię serdecznie!***
Podzielam zachwyt Gospodarzy,bo widoki na miasteczko zaiste piękne i mam nadzieję,że zarówno ty jak i Gospodarze zbytnio nie poturbowani tym niespodziewanym zjazdem z górki na pazurki,tak więc zbierz siły pajęczyco i snuj dalej opowieść o swojej wyprawie,wspaniałym domostwie i zamieszkujących w nim domownikach:))
OdpowiedzUsuńOleńko,w poprzednim komentarzu zapomniałam pogratulować Wam...400 postów,wielkie gratulacje,życzę następnych równie wspaniałych i ciekawych wpisów.
Serdecznie pozdrawiamy i życzymy miłego dnia♥
Ja, pajęczyca rzadko sie czymś zachwycam (bo z natury jestem raczej malkontentką!), ale gdy już to robię, to naprawdę jestem prawdziwie oczarowana! A co do opowieści, to skoro ja zaczęłam, to pewnie będę kontynuowac, tylko muszę nabrać sił i do końca wyleczyc przeziebione gardziołko. Na szczęście gospodyni dba o mnie!:-))
UsuńDziękujemy za gratulacje, Elżbietko! Piszemy nie dla statystyk, ale czasem nachodzi nas zdumienie, że to już piąty rok pisania i tyle tych postów za nami, no i najwazniejsze, że wciaz jest dla kogo pisać.A za to ostatnie jestesmy bardzo wdzieczni!:-))
Pozdrawiamy gorąco Was oboje z górskiej krainy pokrytej malowniczą szadzią. Postaramy sie dziś zrobic troche zdjęć, bo jest wprost bajecznie!:-))♥
5 km w śniegu i bez śniegu to ogromna różnica. Po ostatnim spacerku w lesie też przyszłam zziajana, bo po śniegu w dół było łatwo, ale już pod górkę... :)
OdpowiedzUsuńTak, Wietrzyku! Śnieg bardzo utrudnia chodzenie.Każdy kolejny krok staje sie wyzwaniem, gdy trzeba brnąć w nim po kolana i dodatkowo unosić na butach kilogramy sniegu. Ale pociechą dla mnie jest to, że moze chociaż troszkę od tego nóżęta chudną (chociaż co chudna, to zaraz przytyja, jak sie człowiek łakomie dobierze do kuszącej zawartosci garnka ze skwarkami!:-))
UsuńZ Waszych wypraw do sklepu najbardziej zadowolone pieski. Trzymajcie się ciepło!
OdpowiedzUsuńZadowolone psiska, zadowolone! Wilczyska nasze kochane!:-)
UsuńPozdrawiamy serdecznie!:-)
Pajęczyco! Tyle ciekawych rzeczy się u Was dzieje, a ja nadal brnę w papierach i zebraniach. Toż to nie jest życie.
OdpowiedzUsuńWyczyny Twoich gospodarzy działają na mnie motywująco i myślę sobie "Dam radę, jeszcze tylko trzy tygodnie do ferii."
Po takim śniegu to się chyba chodzi jak po księżycu?
Dasz radę, Iwonko! Już nie takim przecież rzeczom dawałaś radę!Trzy tygodnie zlecą szybko a potem witaj wolności i radości!:-)I Wy też jdziewczyny jeszcze nacieszycie sie zimą, bo cos nie zapowiada sie by w najbliższym czasie miała nadejść wiosna.
UsuńNigdy nie chodziłam po księżycu, ale z tego co pamiętam z relacji TV, to astronauci jakos tam śmiesznie podskakiwali i wygladało, że mimo krępujących ruchy kombinezonów wszystko przychodzi im z niezwykłą lekkością. A na śniegu przeciwnie - cięzko bywa, tyle że widuje sie w okolicach krajobraz ksiezycowy - biel i tylko biel aż po horyzont!:-))
Emocje sięgają zenitu, tyle przygód i spotkań po drodze a Oni jeszcze do miasteczka nie doszli
OdpowiedzUsuńPajęczyca w swej opowieści nie chce pominąc niczego ważnego, toteż akcja wlecze sie i wlecze a miasteczko czeka i czeka. Czy sie w końcu doczeka? Oto jest pytanie!:-))
UsuńDroga Pajeczyco, z wielka ulga odetchnelam czytajac, ze jestes cala i zdrowa po tej zimowej wycieczce ;)
OdpowiedzUsuńPewnie teraz siedzisz sobie w domowym ciepelku i pijesz herbatke zagryzajac ciasteczkiem ;)
Olenko - uwielbiam Cie za te cudne opowiesci :***
No nie wiem, czy taka zdrowa! Troszke gardziołko mnie pobolewa, wiec mnie gospodyni poi mleczkiem z miodem. Daje mi na spodeczku kilka kropelek a ja sobie to z przyjemnoscią wypijam!:-))
UsuńOrszulko, cieszę się, że opowieści pajęczycy przypadły Ci do gustu. Dobrze mi sie pisze w jej imieniu. Daje mi to pewien dystans i dowolnosć.
Buziaki serdeczne slemy Ci wszyscy z Jaworowa!-))♥