Zapomniałam o nich, zapomniałam o tym, że
lubię, że kiedyś tak bardzo lubiłam się śmiać, że śmiech to niesamowite uczucie
odprężenia i zastrzyk nowej energii, wrażenie nieprzemijalnej młodości. Zupełnie
niedawno zdałam sobie sprawę, że bez nitek wesołości materia mojego życia jest
ażurowa i mglista. Że tęsknię za tą mieniącą się, wielobarwną falą radości,
za tą radosną mocą, która ogarniała mnie kiedyś ni stąd ni zowąd a zupełnie zwyczajny dzień
potrafiła w jednej chwili przemienić w kolorowy film …
A trzeba Wam wiedzieć, iż była kiedyś ze
mnie niepoprawna śmieszka. W czasach szkolnych wystarczyło pokiwać mi palcem i
już pękałam ze śmiechu, aż do łez, aż do oceny niedostatecznej z zachowania i aż
do zawstydzającego posikania. Dzięki temu szalonemu śmiechowi – uskutecznianemu
zazwyczaj w towarzystwie mojej przyjaciółki Ady – dawałam radę nie załamać się z
powodu szykan ze strony matematyka - sadysty albo złośliwości koleżanek wytykających
mi płomienny kolor włosów, gęstwę piegów na nosie oraz nieodłączne okulary. A swoją drogą to dzisiaj z uśmiechem rozrzewnienia
myślę o tamtych poważnych zmartwieniach dziewczęcych…
Potem przyszła studencka młodość i znowu
zdarzały się wybuchy gromadnej wesołości, w których uczestniczyłam z wielką
żarliwością. W przerwach między poważnymi zajęciami i stresującymi egzaminami
mieliśmy zwyczaj przesiadywać z naszą paczką w usytuowanym w piwnicznych
czeluściach uniwersytetu barze i tam godzinami rechotać radośnie z byle czego. Był
wśród nas pewien wybitnie uzdolniony w rozśmieszaniu kolega, który miną,
słówkiem, gestem a przede wszystkim celnym dowcipem potrafił wprowadzić całe
towarzystwo w stan opętańczego, nieposkromionego chichotu kończącego się nieraz
spadnięciem z krzesła, długotrwałą czkawką, stanem bliskim zawałowi czy też
bolesnym szczękościskiem. Nie pamiętam dzisiaj imienia tego kolegi, ale jego
wesołej twarzy i łobuzerskiego spojrzenia nie zapomnę nigdy.
Przyszła wreszcie, bo przyjść musiała dorosłość
a z nią przeróżne problemy, wyzwania, codzienne zmagania z sobą i bliźnimi. I coraz
rzadziej zdarzało mi się długo i beztrosko śmiać, choć wciąż jeszcze miewałam ku
temu wielką ochotę. Jednak nie z każdym się da tak po prostu swobodnie pośmiać,
nie będąc posądzonym przy tym o głupotę czy stan upojenia alkoholowego. Są
tacy, którzy śmiać się serdecznie wcale nie umieją, a co najwyżej potrafią
udawać wesołość, bo wypada uśmiechać się w towarzystwie. Z upodobaniem
natomiast szydzą z innych tym samym gasząc ich uśmiech. Ci sami osobnicy często
śmieją się też z tego, co nikogo prócz nich samych nie śmieszy. Powodem ich złośliwego,
pełnego wyższości śmiechu często są przykre zdarzenia, które spotykają bliźnich.
A niekiedy uśmiechają się półgębkiem, cynicznie lub podstępnie. Ponuracy
udający brata łatę a tymczasem za plecami tylko łatki innym z lubością przypinający.
A że miałam z takimi nie raz do czynienia, to i wesołość nie gościła w mym
sercu zbyt często, niestety.
Są takie pory w życiu człowieka, kiedy
zupełnie mu nie do śmiechu, kiedy smutek, ból, żal i tęsknota zabijają wszelką
wesołość. Taka w przeważającej części była dla mnie druga połowa ubiegłego
roku. Czas żałoby oddala od radości i szczęścia a wszak śmiech jest ich
wyrazem. Ale dni mijały, smutne uczucia powoli wyciszały się, wróciła dobra,
pogodna codzienność a śmiech nie wracał. Nie zauważałam jednak jego braku. Zapomniałam
o nim…
Aż kilkanaście dni temu w czasie rozmowy
telefonicznej z moją Adą, która wciąż boryka się z Alzheimerem mamy oraz rakiem
płuc ojca, po fali szczerych, głębokich zwierzeń ni z gruszki ni z pietruszki
ogarnął nas cudowny chichot. Chichot tak szalony i radosny jak w naszych
dziewczyńskich czasach. Wywołany przez jakieś śmiesznie brzmiące wyrażenie, wesołe
skojarzenie. Trwałyśmy przez kilka minut z telefonami w dłoniach i napawałyśmy
się własnym śmiechem, który wlewał uczucie ulgi i prostego szczęścia w nasze żyły
i serca. A strasznie widać byłyśmy tego spragnione, bo choć śmiech przelewał się
w nas potężnymi falami, to wciąż było nam go mało. Słyszałam Adę w słuchawce i
słyszałam w sobie. Ten wspólny śmiech dał nam zapomnienie o wszystkim, co miało
miejsce po tym, gdy dorosłyśmy. Czas zrobił fikołka i chichotał beztrosko razem
z nami. Miałam wrażenie, że otworzyły mi się wszystkie zasklepione pory skóry i
wlewa się we mnie świeże, ożywcze powietrze. W końcu sąsiadująca ze śmiechem
szufladka płaczu pchnięta mocą tej fali uchyliła się i popłynęły szczere,
ciepłe łzy…
Podczas następnej rozmowy stwierdziłyśmy, że
dawno już nie przeżyłyśmy czegoś tak cudownego, że taki śmiech jest jak
wspaniały prezent dla trawionej smutkami duszy. Odradza ją i podpowiada, że życie
jest jednak proste i piękne. Wystarczy poczuć jego inny wymiar. Oddalić się choć
na chwilę od codziennego znużenia oraz rutyny i oddać mocy zwykłego śmiechu.
Nitki wesołości są konieczne potrzebne w
pleceniu materii naszego życia. Starajmy się przebywać w towarzystwie ludzi,
którzy potrafią szczerze i zaraźliwie się śmiać, którzy czują tak głęboko jak
my i nie boją się pokazać swoich uczuć. Śmiech to naprawdę ważna rzecz.
Wiedział o tym już Arystoteles, zostawiając potomnym swą „Poetykę”. Wiedział
Umberto Eco, pisząc „Imię róży”. Pamiętacie tę wspaniałą książkę? Jej przesłaniem jest myśl, iż śmiechu
panicznie boją się wszyscy dyktatorzy, psychopaci i ogarnięci manią wyższości dostojnicy.
Szczery, dobry śmiech rozbija tabu, niszczy strach, rozbraja i ośmiesza
napuszonych, wszystkowiedzących i przekonanych o swej nieomylności szefów,
polityków, urzędników, cała tą armię nieprzyjemnych typków plączących się w
naszej rzeczywistości. Śmiech oddala od nich. Pozwala wyjść z klatki dogmatów,
pozorów i stereotypów. Pomaga mimo wszystko znaleźć szczęście i zajrzeć w takie
przestrzenie, gdzie ponurakom i zgryźliwcom wstęp wzbroniony…
Niech w tym roku nitki wesołości śmiało
przeplatają się z innymi w materii naszego losu. Niech lśnią tak mocno, by były
widoczne z daleka, niech zarażają inne światy swym lśnieniem…
A jak znaleźć taką prostą, serdeczną wesołość?
Jak wyjść z mocy własnych ograniczeń, kompleksów czy przyzwyczajeń i odważyć się na śmiech? Jak znaleźć zapomnienie? Niekiedy wystarczy uczestniczyć w czystej radości swoich zwierząt a innym razem można zaszaleć...Ot, na przykład tak, jak w poniższym wierszu…
Dzieci i dorośli
Szłam ścieżynką wiejską, ostrożnie, bo zima
A naprzeciw dzieciarnia zjeżdżała na śniegu
- Uważaj na tę panią! Trzeba ją wyminąć!
Słyszałam głosy chłopców, ktoś mnie minął w biegu
- Uważaj na tę panią! Trzeba ją wyminąć!
Słyszałam głosy chłopców, ktoś mnie minął w biegu
To takie dziwne być panią! Czy muszę tkwić w tej roli?
Czy coś się z wiekiem kończy? Świat zabaw miniony?
Myślałam i upadłam, oparłam się na dłoni
Dzieci się ze mnie śmieją, ja śmieję się do nich
Myślałam i upadłam, oparłam się na dłoni
Dzieci się ze mnie śmieją, ja śmieję się do nich
Więc wstałam, otrzepałam pobielałe spodnie
Potem pożyczyłam sanki od wyrostka
I zjechałam z górki radośnie, upojnie
Ja - dorosła pani, jak dawniej beztroska
I zjechałam z górki radośnie, upojnie
Ja - dorosła pani, jak dawniej beztroska
Szalałam, szalałam! Lepiłam bałwana
Dzieci donosiły mi kolejne śnieżki
Potem przemoczona i bardzo rumiana
Wróciłam do domu, w swe codzienne pieśni
Potem przemoczona i bardzo rumiana
Wróciłam do domu, w swe codzienne pieśni
Dzieci i dorośli - czy to są dwa światy?
Czy trzeba się wyrzekać zabawy, wolności?
Myślę sobie, grzejąc się kubkiem herbaty
Uśmiecham się do wspomnień i teraźniejszości…
Myślę sobie, grzejąc się kubkiem herbaty
Uśmiecham się do wspomnień i teraźniejszości…
Dzisiaj w pracy wlasnie zasmiewalismy sie do lez. Pare slów, rzuconych przez jednego z kolegów, spowodowalo istna lawine i po przerwie wszyscy pobiegli do swoich obowiazków z zupelnie innym nastawieniem :). Mam nadzieje, ze w tym roku momentów do radosci nie bedzie Wam brakowalo i usmiechu nic z twarzy nie zmiecie. Calusy.
OdpowiedzUsuńTo świetnie, Moniko, że masz w pracy takie fajne towarzystwo, z którym mozna sie tak serdecznie posmiać i dzięki temu smiechowi odreagować i z lekkoscią podejśc do reszty dnia.Oby jak najwięcej przydarzało sie nam wszystkich takich chwil.W końcu taki serdeczny, zywiołowy smiech to samo zdrowie! To rodzaj cudownego masażu dla duszy i ciała! :-)
UsuńUśmiech gorący przesyłam Ci o poranku z zawianej śniegiem wioski!:-)♥
Jak nie masz się z czego cieszyć , to podam Ci wielki powód do radości: jesteś wolna! Przynajmniej od biurokracji. Ja niestety przez najbliższy miesiąc muszę pisać najróżniejsze sprawozdania z realizacji najróżniejszych szkolnych programów i projektów. Nie ukrywam, że pracuję nad sobą, żeby mi te czynności nie odebrały radości życia. Chęć komentowania, przy całej do Ciebie sympatii, już mi odebrały...
OdpowiedzUsuńOwszem, mam sie z czego cieszyć, natomiast okazji do takiego szalonego, beztroskiego smiechu nie miałam ostatnio za wiele. Do tego potrzeba jakiegoś nagłego impulsu, który poruszy w człowieku zastałe złogi i pozwoli ruszyc lawinie.
UsuńPrzykro mi Iwonko, że na skutek osaczajacej Cię biurokracji taka jesteś teraz zapracowana i zniechęcona.Na szczęście niedługo ferie, to sobie trochę odpoczniesz i może znajdą sie i u Ciebie jakieś okazje do serdecznego śmiechu czy też szalonych zabaw na sniegu. Życze Ci tego z całego serca!:-)♥
Rzeczywistosc i wlasne dramaty nie nastrajaja do wesolosci, ale masz racje, takie chwile spontanicznego smiechu ratuja nas przed totalnym upadkiem. Coraz jednak trudniej wykrzesac z siebie taki serdeczny nieopanowany smiech, dzis juz nie wystarczy pokiwac palcem, tamte powody smiechu wydaja sie obecnie glupie, potrzeba nam innych bodzcow, moze mocniejszych?
OdpowiedzUsuńNie mam swojej Ady, ludzie, z ktorymi kiedys sie smialam, dzisiaj spowaznieli, przytloczeni zyciem. Nie dalo sie obudzic w nich tamtych smieszkow. Zycie nas pokonalo... a moze tylko wydoroslelismy?
To prawda, Aniu, że rzeczywistość i osobiste dramaty nie nastrajają nas wesoło. Na skutek tego wszystkiego nieraz człowiek popada w taki bezwład, jakby wpadł do studni i traci wiarę w to, że sie stamtąd wydostanie, że jest po co...Aż tu nagle, ni z stąd ni zowąd, ktoś obudzi w nas jakąs iskrę, o której myslałyśmy, że już na dobre zgasła. I to wcale nie musi być silny, nadzwyczajny bodziec. To w dalszym ciagu może być głupie pokiwanie palcem. Chodzi tylko o to, że to pokiwanie musi przyjsc do nas w odpowiednim momencie.I musi być wykonane przez kogoś, kto potrafi zarazać tą iskrą a jest nam jakos bliski mentalnie. Po tamtym szalonym chichocie z moją Adą zdarzyło mi sie jeszcze kilkakrotnie tak serdecznie posmiać z innymi fajnymi ludźmi.To tak, jakby ten pierwszy śmiech z przyjaciółką cos we mnie odblokował. I teraz łaknę tego smiechu jak kania dżdżu. Bo już wiem, jak cudownie on na mnie działa. Czasem wystarczy słówko,wesoły obrazek, jak u Ciebie na blogu, pełne humoru spojrzenie, przypomnienie o czymś i już sie dzieje. Wybucha smiech. Opętańczy. Zapłakany. Nie do poskromienia. Jakby w powietrzu ktoś rozpylił gaz rozweselający.
UsuńNie chcę dac sie pokonać zyciu i sztywnej dorosłości. Nie chcę sama wtłaczać się w przyciasne ramy. Chcę je rozwalać. Śmiechem, płaczem, prozą, wierszem, szczerością i wolnością. Niech to życie nadal ma smak.
Anusiu, mocno Cię ściskam i usmiecham sie do Ciebie z mojej snieznej oddali!:-)♥
A ja myslalam, ze tylko mnie sie przytrafilo miec niedostateczna ocene z zachowania. Na swiadectwie jest dostateczny, chyba zeby ladniej wygladalo :)))
OdpowiedzUsuńA posikalam sie ze smiechu ostatni raz majac cale 54 lata i to akurat przed wejsciem do hotelu gdzies w okolicach Kazimierza Dolnego. Dobrze ze bylo ciemno i zawiesilam na biodrach sweter zeby nie bylo widac mokrych spodni :))
Och, Marylko! Te czasy szkolne to była mieszanka wszystkiego - radosci i smutków dziecięcych, przeróznych wspomnień, które wciąż żywe są w naszej pamięci. Wspaniale było wtedy tak chichotać (a raz nawet po otrzymaniu pały z matmy zamiast sie rozpłakać popadłam we wprost obłędny smiech, na skutek czego matematyk wpadł w szał i wyprosił mnie z sali. Dzięki temu przepadła mi stresujaca lekcja a ten czas mogłam spędzić na szalonym chichocie na szkolnym boisku!:-))
UsuńSwoją opowieścią o zdarzeniu w Kazimierzu własnie sprawiłaś, że znowu sobie zdrowo pochichotałam wyobrażajac sobie Ciebie z tym swetrem na biodrach przemykajacą do hotelu w mokrych spodniach!:-)Ale fajnie, że potrafisz się tak bez zachamowań posmiać! A mysle, że samo wspomnienie o tamtym zdarzeniu do dzisiaj wywołuje w Tobie usmiech.Bo taką ma moc prawdziwie szczery, mocno przezywamy śmiech.
Śmieję sie więc do Ciebie serdecznie teraz z zimowej krainy. A zaraz smiać sie będę odwalajac snieg spod bud psich, bo go nocą tyle nawiało, że bud prawie nie widać!:-)))♥
znam tę dobrą stronę śmiechu...
OdpowiedzUsuńmieliśmy taki okres w życiu, że wszyscy nakręcaliśmy się negatywnymi emocjami... i trudno było mi zrozumieć w czym rzecz...
A to domownicy mieli taką potrzebę, aby szybko ze mną podzielić się trudnościami codziennymi. Ja przytłaczana tym wszystkim wbijałam się dosłownie w podłogę... I przyszło olśnienie, smutki później- do domu wchodzimy z radością i wesołymi rzeczami, uśmiech mi przynosić musieli. Zmiany były widoczne i wesołe :)Od tego czasu po smutnej nowince zawsze proszę o jedną wesołą. :)
Podpowiedź do bloga?
Może pod linkiem do starego bloga miniaturka zdjęcia dla ułatwienia i otwarcie w nowym oknie. Było by to przydatne gdyby chciało się szybko coś znaleźć z poprzednich wpisów. Bo jak wiadomo czasem wracamy do poprzednich tekstów i rozmów w komentarzach :) Przynajmniej ja tak czasem mam :)
Bardzo ciekawy post, można pomyśleć o kilku rzeczach.
A propos miniaturki zdjęcia przenoszącej do pierwszego bloga, to właśnie to zrobiłam. Jest u góry po prawej stronie taka fotka, po kliknięciu w którą mozna przejsć na tamtego bloga. To samo zrobiłam na blogu "Pod tym samym niebem". Dziękuję Ci Alis za podpowiedź!:-)) Mam nadzieję, że o cos takiego Ci chodziło?
UsuńFajny pomysł z tymi dobrymi wiadomościami na wejście. Warto by było, gdyby wszystkie rodziny wprowadziły to samo u siebie. Tak bardzo potrzeba nam wszystkim jakichś pozytywów, odpoczynku od stresów, nadziei i zwykłego smiechu.
Serdeczny usmiech Ci zatem zasyłam i zyczenia by ta ostra zima nieco złagodniała!:-))♥
Poruszyłaś Oleńko ważny temat. Tak się zaśmiewałam w liceum na lekcji jęz. rosyjskiego, a moja wychowawczyni wrzeszczała na mnie. Niestety, mimo poważnego zagrożenia, nie potrafiłam przywołać powagi, aż w końcu Pani" Ptica" dała za wygraną i wybuchnęła gromkim śmiechem:-) A przedwczoraj zaśmiewałam się z filmiku, na którym mój Wnuk ujeżdża konia na biegunach, konik rży i parska, a potem Konraduś, boki można zrywać.Śmieję się często mimo niezbyt łatwego życia...
OdpowiedzUsuńTo cudownie Basiu, że w koncu rusycystka też zaraziłą sie Twoim śmiechem. To tylko dobrze o niej świadczy, że potrafiła przełamać swoją sztywną, zawodową pozę i poddać sie chwili. Mysle, iż uczniowie chcą widzieć w nauczycielach nie tylko autorytety, ale i ludzi z krwi i kości, potrafiacych sie śmiać, płakać, przezywać cos głeboko i reagować spontanicznie.
UsuńCudownie, że potrafisz sie śmiać, zaśmiewać, że jest w Tobie ta potrzeba radosnego i nieopanowanego chichotu. Bo śmiech jest tak w zyciu potrzebnu jak cukier w herbacie, jak mleko w kawie, jak sól w ziemniakach. I choćby zycie nie wiem jak bolało i wciąż rzucało nowe, trudne wyzwania to od czasu do czasu dobrze jest machnąc ręką na to wszystko i po prostu smiać się z całego serca!:-))♥
HI !CUDOWNY TEMAT WYBRALAS -uwielbiam smiac sie mam zawsze usmiechnieta buzie (prawie zawsze)smiech glupawka ze spazmami mialam i MAMw mometach typu kosciol,urzedy ,akademie ,egzaminy,apele i inne rodzinne kol.spotkania jak tu wybrac jeden example pozdrawiam serdecznie SCISKAM LAPKI p.GOSIA
UsuńHi, Gosiu!Cieszę się, że tu trafiłaś i usmiecham sie do Ciebie serdecznie, dziękując za wesoły komentarz. Jak tak czytam, że głupawka ogarnia Cie w powaznych , urzędowych miejscach, to przypomina mi sie ,że w czasach licealnych to samo przytrafiło mi sie na pogrzebie profesora fizyki. Musiałam czym prędzej opuścić cmentarz by nie zakłócać uroczystosci i uszanować powagę tego wydarzenia.Niestety, ten zwariowany smiech nie zna żadnych ram ani barier. Dopaśc moze dosłownie wszędzie!
UsuńJak dobrze, że istnieje cos takiego, jak czarny humor. Tam smiech jest jak najbardziej dozwolony!
Mocno ściskam Twoje łapki Gosiu!:-))
Ważna część nasze życia - beztroski śmiech. Ile to ponuraków spotykamy na swej drodze. Śmiech jest nam potrzebny to już niejeden fachowiec od naszej psychiki nam to powie. Przypominam sobie, że w szkole średniej miałam taką koleżankę, która potrafiła śmiać się w każdej chwili i była lubiana przez wszystkich. Kiedy po wielu latach zaczęliśmy się spotykać w nasze grupce maturzystów z lat 66 to ta sama koleżanka również potrafi nas zarazić beztroskim śmiechem. No ale kto jak nie zwierzaki nas potrafią rozweselić i wywołać szczery śmiech. Właśnie w święta miałam taką okazję. Mój siostrzeniec ma młodziutką kotkę ze schroniska. Ma niespożytą energię w płataniu figli. A wierszyk super, też wywołał uśmiech i moment nostalgii. Pozdrawiam ze śnieżnej wreszcie mojej "Jelonki"
OdpowiedzUsuńAcha zapomniałam pochwalić za ocieplenie wizerunku bloga.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że podoba Ci się obecny wizerunek tego bloga, Olu!:-)
UsuńMiło jest przebywać z wesołymi ludźmi. Miło jest śmiać sie razem z nimi i po prostu cieszyć sie byle czym. W zyciu jest tyle bólu i smutku, że te radosne, beztroskie chwile są niczym brylanty w naszyjniku z kamyków. Tamta Twoja koleżanka z liceum na pewno jest pamiętana przez wszystkich jako fajna, przyjacielska, szczera i pełna poczucia humoru osoba. Trzeba nam takich jak najwięcej.I zwierzaczków, które potrafia rozśmieszyć nas swoim radosnym, figlarnym zachowaniem i dzieci wygłupiajacych się i bawiacych beztrosko. I sniegu, z którego mozna lepić snieżki i bałwany, po którym mozna zjeżdżać na sankach albo slizgać sie na podeszwach butów( tylko trzeba uważac, żeby sie nie przewrócic i nie złamać czegoś!:-).A propos sniegu, to chyba nareszcie zima zawitała do całej Polski. Dawno już tak biało nie było!
Pozdrawiam Cię serdecznie, z wesołym usmiechem życząc miłego wieczoru i jutrzejszego, światecznego dnia!:-))♥
Śmieję się bardzo często, ponieważ pracuję z młodzieżą. Ale przypomniało mi się, jak dostałam takiej śmiecho - głupawki na szkoleniu dotyczącym pracy z dzieckiem i młodzieżą agresywną. Z dwiema koleżankami zapisałam się na szkolenie, które miała poprowadzić znana mi z innych szkoleń psychoterapeutka. Pojechałyśmy do oddalonego o 70 km miasta i okazało się, że szkolenie poprowadzą dwie panie, psycholog i psychiatra. Jak zwykle szkolenie rozpoczęło się przedstawianiem uczestników. Ja , w tym czasie po blisko 20-tu latach małżeństwa przedstawiłam się nie wiem dlaczego nazwiskiem panieńskim, co spowodowało, że moje koleżanki zaczęły się histerycznie śmiać, a ja razem z nimi. Trwało to dobre kilka minut. nikt poza nami nie wiedział o co chodzi, a pani psychiatra uważnie się nam przyglądała przez całe szkolenie. Szkolenie okazało się do bani, ponieważ nie wniosło nic nowego. Ale naszą głupawkę wspominamy zawsze, jak się spotkamy.
OdpowiedzUsuńregian
Wiwat, smiecho-głupawki i inne radosne, spontaniczne zachowania!:-)) Świetna ta Twoja historia, Regian! Dosłownie byle co potrafi człowieka w taki wariacki śmiech wprowadzic. A smiech ten jest, zdaje się, swoistym wentylem bezpieczeństwa, służącym tego aby nie poddać sie nudzie, zniecheceniu, biurokracji i sztucznosci. Jak wynika z powyzszej Twojej opowieści oraz moich doświadczeń takie radosne chichoty robią nam o wiele lepiej, niz wszystkie szkolenia czy pełne nadętej powagi spotkania.Oby jak najczęsciej nam sie zdarzały.Nie ma co sie przejmować oburzonymi czy zgorszonymi spojrzeniami. A w ogóle, to zdaj mi się, ze widok takich spojrzeń jeszcze bardziej nakręca ten szalony smiech!:-)0
UsuńPozdrawiam Cię z usmiechem z bardzo mroźnego Podkarpacia!:-)
Wizerunek ciepły, w nowym miejscu jest całkiem przyjemnie i pośmiać się można.
OdpowiedzUsuńŚmiechu do rozpuku Olu.
Witaj, Aniu!:-) Bardzo sie cieszę, że przyjełaś zaproszenie i podoba Ci sie w nowym miejscu. Pamiętam, że i Ty lubisz sie pośmiać serdecznie. Mam nadzieje, że jeszcze nie raz dane nam będzie sie razem posmiać, powędrować razem, ucieszyć urodą pogórzańskich okolic!
UsuńPozdrawiam Cię z ciepłym usmiechem!:-))
Potrafię tak się śmiać, :). Pamiętam też jeden taki śmiech nieopanowany z młodości. Przyszłam do domu ze szkoły, zima była bo ciemno za oknem, usiadłam podjadając kolację, ojciec siedział na małym stołeczku grzejąc plecy przy piecu, brat wtedy z 15 lat, na wyższym stołku podpierał ścianę, obydwaj drzemali. A tu nagle zebrało mi się kichnięcie a ja potrafię jak z moździerza, :) więc kichnęłam, brat zleciał ze stołka, ojciec otworzył oczy i patrzył na mnie z takim oburzeniem, kwiczałam ze śmiechu dosłownie, obydwaj w milczeniu tylko patrzyli, nie mogłam przestać się śmiać, co na nich spojrzałam. :)) Do dziś tak potrafię z byle czego. Chociaż powody do spontanicznego wybuchu śmiechu bywają rzadkie. Ale potrafię no i mąż nie wytrzymuje też się śmieje, często jego dowcip i celne riposty, powodują że zaczynam się śmiać a on nie ma wyjścia też musi, czasem zdziwiony. :) Potrafię Olu także śmiać się z siebie, bywa że palnę głupstwo i zamiast zawstydzić się i oblać rumieńcem, śmieję się, natomiast nie lubię śmiać się z innych, czy to ludzi czy zdarzeń które powodują uśmiechy radości u obserwatorów. Śmiech to zdrowie więc na zdrowie :)))
OdpowiedzUsuńBuziaki kochana a kiedy kurki zaczną się nieść? Stęsknionam. :)
TO ŚWIETNIE, ELUSIU, ŻE POTRAFISZ TAK ZYWIOŁOWO SIE SMIAĆ, ŻE UMIESZ TEŻ ŚMIAĆ SIE Z SAMEJ SIEBIE - TO NAPRAWDĘ RZADKA A WAZNA W ZYCIU UMIEJĘTNOSĆ. A MIŁO PRZEBYWA SIĘ Z TAKIMI PEŁNYMI HUMORU I AUTOIRONII LUDŹMI. FAJNIE, ZE ROZŚMIESZASZ MĘŻA. JUŻ SOBIE WYOBRAŻAM WASZE CHICHOTY!:-))
UsuńKURKOM DALEKO JESZCZE OD NIESIENIA. ZIMA NA SCHWAŁ PRZECIEŻ!
BUZIAKI USMIECHNIĘTE CI ZASYŁAM, ELUSIU!♥
Ciężki, oj, ciężki bywa los pajęczy. Nie każdego stać na takie zrozumienie, by pozwolić tym stworzeniom żyć. Ja pozwalam tylko dlatego, że nie chcę mieć z nimi jakiegokolwiek fizycznego kontaktu. Chowam głowę w piasek i udaję, że nie widzę:))
OdpowiedzUsuńW każdym razie opowieść śliczna.
Ja natomiast bałam sie pająków w dzieciństwie. Potem mi to jakos przeszło.Przecież to bardzo pozyteczne stworzenia a że wygladają tak a nie inaczej nie jest ich winą.Tak naprawdę przecież tylko niewielki procent spośród nich może być jakoś groźnych dla człowieka. To nie to, co w Australii, gdzie trzeba uważać na spotkania z pajakami - zabójcami! Ale nawet i tam nic złego mi sie z ich strony jakos nie przydarzyło. Moze czuły, że budzą moją sympatię?!:-)
UsuńCieszę sie ,że opowieśc Ci sie podoba, Errato. Dziękuję, że mi o tym napisałaś, bo ceniesobie Twoją opinię!:-))*
Ano! Tak czasem bywa, że się człek pomyli w dodawaniu komentarza:)
UsuńOpowieść cudna. Tyle, że w dłuższych tekstach, jeśli przestawiamy szyk wyrazów, niekiedy zapominamy wykasować ten poprzedni. Ja u siebie wczoraj wyłapałam literówkę tuż po zamknięciu komputera, w telefonie. A w takim urządzeniu to ja na wszelki wypadek nic odkręcać nie zamierzam. Jeszcze by mi tekst wcięło i by było!
Stąd też dopiero poprawiłam dzisiaj. U Ciebie, Oleńko, zauważyłam w jednym miejscu efekt takiej niedokończonej zmiany:))
Dziękuję za zwrócenie uwagi na moje przeoczenie, Errato!:-) Juz poprawiłam,o ile oczywiście o ten sam fragment tekstu nam chodzi. Może cos jeszcze tam wynajdę?A co do poprawek, to bardzo czesto zauwazam ich koniecznosć juz po opublikowaniu jakiegos tekstu i poprawiam do upadłego. Ale nawet w tak wielokrotnie poprawionym, po jakimś czasie widzę błędy albo cos, co napisałabym zupełnie inaczej.No i znowu poprawiam! Ale tak, jak i Ty uwielbiam nasz język ojczyscy i nie chcę go zaśmiecać jakimiś usterkami czy innymi lapsusami.
UsuńDziekuję Ci raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie!:-))