- Oj, Grzesiu!
Jeśli tak ostra zima potrwa dłużej to chyba zastrajkuję, zbuduję przytulny barłóg
z wszystkich naszych kołder i koców, zakopię się tam i zasnę snem niedźwiedzim!
I aż do wiosny stamtąd nie wylezę! –
szczękając zębami oznajmiła pewnego styczniowego poranka Zosia. Spojrzała na termometr wewnętrzny zawieszony w przedpokoju. Wskazywał zaledwie plus osiem stopni. Na nic zatem było wczorajsze, całodzienne grzanie. Dom Zosi i Grzesia wpadłszy we władanie mroźnej zamieci stygł przez noc błyskawicznie.
Niedawno obudzone słońce na widok szalejących tumanów śniegu ze strachu schowało się za gęstymi chmurami. Gwiazdeczki lodu coraz bardziej zawiłymi
wzorami wiły się i lśniły baśniowo na szybach a lodowe, długie sople połyskując
mocno długimi, ostrymi czubkami zwisały z dziurawych rynien domu. Śnieg ogromnymi zaspami otaczał
oddalone od cywilizacji siedlisko gospodarzy.
Droga ku wsi wyglądała niczym cieniutka, zanurzona między zwały białych
pagórków niteczka. Zapowiadał się kolejny, mroźny pełen zawiei śnieżnych dzień.
Gospodyni wdziała na siebie piąty sweter oraz
dodatkowo barankową kamizelę męża a na stopy wcisnęła drugą parę skarpet. Tak
okutana stanęła przy oknie ganku i z nadzieją zerknęła na wywieszony za nim, obsypany śniegiem
termometr. Niestety, złośliwy ów przyrząd pomiarowy nadal upierał się wskazywać
kilkunastostopniowe temperatury na minusie. Kobieta zdjęła okulary, by przyjrzeć się
termometrowi z bliska. Jednak słupek rtęci nie chciał podskoczyć ani odrobiny wyżej. Zosia
zadygotała. Ledwo sie przy porannej robocie rozgrzała, to teraz znowu przemarzła. Od ponad godziny była już na nogach. Musiała wszak zadbać o
potrzeby zamieszkujących budynek gospodarczy zwierząt, donosząc im jedzenie i
letnią wodę. Obserwowałam ją jak krząta się po obejściu, wita z psami i kotami.
Jak daje się obskakiwać tej namolnej, psiej hałastrze ze wszystkich stron a
jeszcze wygląda przy tym na zadowoloną z życia, bo rumiana niczym jesienne
jabłuszko śmieje się do tych stworów i z czułością tarmosi ich gęste grzywy.
- Zaraz
napalę, Zosiu, tylko drewna nawiozę! A swoją drogą, ja też mam wrażenie, że te
przedłużające się mrozy wszystkimi szparami wciskają się w nasz dom. Na nic to
nasze całodzienne hajcowanie w piecu. On pożera opał bez opamiętania. No,
potwór jakiś a nie piec! Myślę, że jak tak dalej pójdzie, to
może drewna nam nie starczyć! Bo idzie jak woda! – pożalił się Grzesiek a następnie przywiózł
do kotłowni dwie wielkie taczki drewna opałowego. Potem wziął się za czyszczenie
paleniska i wynoszenie w wiadrach nagromadzonego od wczoraj popiołu. Po
powrocie zaparzył dla siebie i Zosi kolejną tego ranka, mocną kawę a na koniec
usiadł przy stole kuchennym z westchnieniem i patrząc w na malowniczy pejzaż za
oknem mrużył oczy nie mogąc chyba znieść widoku tak jaskrawej bieli.
Mnie tam było zupełnie ciepło! Zresztą u
powały zawsze jest najcieplej. Nie bez powodu to właśnie tam najwięcej jest
pajęczyn. My, pajęczyce jesteśmy mądrym, zapobiegliwym narodem. Także i psy
moich gospodarzy całkiem dobrze sobie w tę białą porę radziły. Miały wspaniałą, grubą sierść i po całych
dniach biegały wokół domu, bawiąc się na śniegu i obszczekując przejeżdżające w
pobliżu auta. Natomiast ludzie w swej bezbronnej nagości, żałosnej nieruchawości
oraz nieumiejętności wspięcia się na pajęcze wyżyny budzili moje głębokie współczucie.
- Dobrze, że
mamy w zamrażalniku kilka chlebów. Jest zapas mąki i kaszy. Masło i
smalec oraz resztka pasztetu są jeszcze w lodówce. Pełno też słoików
z przetworami tkwi w spiżarni. Nie zginiemy. Gorzej, że mięso i kości dla
psów mają się ku końcowi. Suchej karmy też już zostało niewiele. W te mrozy nasze pieski i kotki mają
wprost nienasycone apetyty i zjadają wszystkiego dwa razy wiecej niż zazwyczaj! A jeszcze nieraz im mało i dojadają chleba z pasztetem albo z masłem. Zobacz, jaki grubas się zrobił z naszej ukochanej suki! - westchnęła gospodyni patrząc z troską na leżącą u jej stóp Uzię.
- No własnie! Uzia zrobiła się okrągła jak beczka! - potwierdził Grzesiek - Koniecznie trzeba jej ograniczyć porcje, bo się nam jeszcze psina rozchoruje.
- Ale jak to zrobić, gdy ona swym dzieciom nawet z misek podjada? Taka z niej paskuda! - odrzekła Zosia i wypiwszy ostatni łyk kawy znowu z obawą spojrzała w stronę drogi, na śnieżne brewerie pogórzańskich sióstr: wichrzycy, dujawicy i snieżycy, które bawiły się coraz lepiej i za nic miały troski ludzkie
- Z tego, co widać za oknem marne są szanse żebyśmy w
najbliższym czasie dali radę dojechać do miasteczka samochodem. Wydaje mi się,
iż ten tunel śnieżny na drodze ku centrum wsi z każdym dniem jest coraz węższy
a jego boki coraz wyższe – szepnęła Zosia
trzymając oburącz pusty już żółty kubek z kawą i ogrzewając się nim z rozkoszą.
- No i zobacz!
Już wpół do ósmej a żaden samochód jeszcze nie odważył się wyjechać w dół wsi. Wobec tego nie ma też najmniejszych szans by sklep obwoźny do nas dotarł a tymczasem w puszce z kawą już widać dno –
odrzekł Grześ ze zmarszczonym czołem popatrując na śnieżną, pobłyskującą
lodowymi smugami połać rozciągającą się przed ich oczami.
- Bo to nie
droga a istna ślizgawka z torem przeszkód dla survivalowców - samobójców! Widziałam dzisiaj siostrę z PCK, która z dwoma siatkami z zakupami w tej zatykajacej oddech zamieci wspinała się pod górę. Wiesz, ona dzień w dzień musi chodzić do tej starej Bronki co to mieszka za garażami. Potykała się biedula. Na oczy nic nie widziała i dalej szła, bo przecież taką ma pracę...–
westchnęła gospodyni a jej okulary zasnuła unosząca się z gorącej kawy mgła.
- Nie ma rady!
Trzeba będzie ubrać się ciepło i wybrać lasem do miasteczka! Nie mamy na co
czekać! Przecież na najbliższy tydzień zapowiadają ciągłe śniegi. A więc będzie
jeszcze gorzej niż jest teraz!–
oznajmiła zdecydowanie.
- Chce ci się
tak daleko chodzić w tak mroźny czas?! Przecież to prawie pięć kilometrów lasami
i górami w śniegu po kolana!– zakrzyknął
mężczyzna bez najmniejszego entuzjazmu reagując na słowa żony.
- Oj, Grzesiu,
Grzesiu! Przecież tu nie ma nic do rzeczy, czy mi się chce, czy nie chce. Jak
trzeba, to trzeba. Pamiętasz? W ubiegłe zimy nie raz tak chodziliśmy i dobrze
było. A poza tym z tego, co wiem to kończysz właśnie ostatnią paczkę
papierosów. Albo więc od jutra rzucasz palenie albo zdecydujesz się na brnięcie
poprzez śniegi. Czegóż się zresztą nie robi dla ukochanego nałogu a przede
wszystkim dla jeszcze bardziej ukochanych psów?! – uśmiechnęła się gospodyni a potem potarmosiła
pieszczotliwie szpakowatą brodę męża.
- Co racja, to
racja! Piesuńki nie mogą przecież przejść na jarską dietę! - skwapliwie zgodził się z jej argumentacją
Grzesiek chwytając dłoń żony i całując ją raz po raz z wielką lubością.
– Ale, ale, Zosiu! Co zrobimy z psami?! –
zakrzyknął chwilę potem wyobrażając sobie zapewne zestaw ich czterech wielkich,
żywiołowych psów wkraczających gromadnie do
miasteczka i czyniących tam swym pojawieniem wielkie zamieszanie.
- Myślę
Grzesiu, że powinniśmy zabrać ze sobą tylko dorosłe psy. Przez las jak zwykle przejdą
luzem a potem weźmie się je na smycz. Szczeniaki nie potrafią przecież jeszcze
chodzić na smyczy a w miasteczku bez smyczy ani rusz. To, co ostatnio
wyprawiała Isia bardziej nadaje się na występy w cyrku niż na odwiedziny w
cichym miasteczku – Zosia uśmiechnęła się na wspomnienie dzikich skoków,
głośnych pisków i oślego zapierania się tej białej, niewidomej psiny, która zwykle
tak posłuszna na smyczy zamieniała się w zbuntowanego, szalonego mustanga.
Grzesiek pokiwał głową na zgodę i kończąc jednego z ostatnich papierosów zaczął
szukać jakichś plecaków, które mogliby zabrać ze sobą na tę zimową wyprawę.
- Wobec tego
Isia z Ipcią dzielnie popilnują obejścia a my z Uzią i Acusiem obskoczymy w
dwie strony w try miga! - stwierdził gospodarz
najwidoczniej nabrawszy nagle wigoru.
- A im wcześniej wyruszymy, tym lepiej! –
sapnął chwilę potem ubierając drugą parę skarpet i naciągając na nogi wielkie
gumofilce.
- Poczekaj
jeszcze chwilę! Nie ubieraj kurtki! Muszę ci guzik przy kołnierzu przyszyć, bo
jak się nie zapniesz porządnie, to cię przewieje i choroba gotowa! – zawołała
gospodyni i położywszy na kuchennym stole grubą, czarną kurtkę męża wyszła do
przyległego pokoju w poszukiwaniu pudełka z nićmi. Nie marnując czasu gospodarz
ubrał czapkę, chwycił za szuflę i wybiegł z domu by odgarniać śnieg spod bramy.
Obserwowałam przez okno jak psy szaleją na jego widok z radości, jak skaczą na
niego i najwidoczniej jakimś szóstym zmysłem czują, że szykuje im się dłuższy
spacer.
Swoją drogą, czemu właściwie te psy tak
lubiły biegać po śniegu? Co w tym jest przyjemnego? Przecież o wiele milej i
ciekawiej jest w domu – rozmyślałam spuszczając się po nitce na stół,
mając stamtąd nieco lepszy widok niż z żyrandola. A ponieważ gospodyni wciąż
się nie pojawiała wykorzystałam tę okazję i weszłam na kurtkę gospodarza, chcąc
sprawdzić jak chodzi się po tym miękkim materiale. Potem dostrzegłam w kapturze
zachęcająco przytulną dziurkę. Wyzierała z niej mięciutka wata i wprost
zachęcała by się w nią wtulić, choć na chwilę. Nie byłabym pajęczycą, gdybym
nie skorzystała z takiej okazji! Z przyjemnością zanurzyłam się w tę białą,
ciepłą przestrzeń i natychmiast zrobiło mi się tak błogo i słodko, że
przymknęłam oczy i zasnęłam. Już dawno tak dobrze mi się nie spało…
Obudziło mnie dziwne kołysanie, skrzypienie i
świszczenie oraz otaczający zewsząd chłód i jasność. Ziewając i przecierając
oczy wylazłam z głębi przytulnej dziurki i rozejrzałam się dookoła z
ciekawością. Nie! To nie mogła być prawda! To chyba dalej mi się śniło! Dookoła
rozciągała się niezmierzona, biała przestrzeń. Przenikliwie mroźne powietrze boleśnie
kłuło moje nozdrza przy każdym oddechu. A jakaś zimna gwiazdka spadła na mnie z
wielkiego drzewa i teraz ozdabiała mą głowę niczym diadem Królowej Śniegu! Na
pewno wyglądałam prześlicznie z tą ozdobą, ale nie miałam w tamtej chwili
ochoty by się nad tym zastanawiać. Oto bowiem bezwolnie unoszona w kapturze
gospodarza zagłębiałam się wraz z nim w ogromny bukowy las. Obok nas szczelnie otulona kolorową kurtką i grubym,
czarnym szalem wędrowała gospodyni. A z przodu przecierały nam drogę ich dwa
ogromne psy – Uzia i Acuś. Tuz za nami biegły w podskokach trzy pogórzańskie siostry: dujawica, snieżyca i wichrzyca. Chichotały radośnie i zaglądając do mej
marnej kryjówki w kapturze obiecywały, że teraz to na pewno ze mną potańcują.
Oj, potańcują! Słysząc to zadrżałam przerażona, z całą wyrazistością zdawszy
sobie wówczas sprawę, że dom, mój ukochany dom jest teraz bardzo daleko a ja,
jako przypadkowa, mimowolna podróżniczka, uczestniczę w zimowej wyprawie Zosi,
Grzesia i ich psów do odległego, nieznanego mi miasteczka…
A to ci przygody mialas, Pajeczyco ;). I co dalej, i co dalej????? Bedzie c.d.?? Az sie doczekac nie moge :).
OdpowiedzUsuńTo ja, Olga - piszę w imieniu pajęczycy, która po tej zimowej wyprawie jest tak przemarznięta, że mimo wciśnięcia sie w najcieplejszą pajeczynę za meblami kuchennymi wciąż nie może odtajać. W związku z tym nie mam pojęcia, co będzie z ciągiem dalszym...
UsuńMoge sobie wyobrazic, ze nie tylko pajeczyca wyziebila sie do imentu ... Uwazajcie na siebie, bo podobno znowu mrozy przewidziane. W moim grajdolku tez dostaniemy po uszach, bo w przyszlym tygodniu zapowiadaja nocne minusy, co przy braku ogrzewania w wielu domach nie bedzie przyjemne. Najbardziej mnie marwia zaprzyjaznione, wolnozyjace koty. Niestety nie mam warunków, zeby je przechowac, a bezmyslni sasiedzi juz poniszczyli schronienia :(((.
UsuńUważamy Moniko, ale wiesz, człowiek nie na wszystko ma wpływ. Spotka sie z kims zakatarzonym i też łapie zaraz katar.
UsuńI u Ciebie ma być zimno? Kilka miesięcy temu moja znajoma zamieszkała w Porto licząc na to, że w przeciwieństwie do naszej ojczyzny tam nie zmarznie. Ha! Niedano dostałam od niej zdjęcia, na których ubrana jest zupełnie po zimowemu i narzeka na deszcze i chłody tęskniac za naszą pogórzańską zimą i ciepłą chatą!:-)
Biedne koty...Biedne wszystkie bezdomne zwierzęta. I te leśne też - w czas mrozów nie ma dla nich nigdzie schronienia...
Piękna opowieść.
OdpowiedzUsuńA strój zimowy masz super, w takim odzieniu nie zmarzniesz na pewno.
Kiedy sie człowiek intensywnie rusza, maszeruje przez las albo wspina to aż za gorąco sie robi w tym odzieniu.A potem, jak człowiek zapocony łatwo może go przeniknąc ziąb.
UsuńDziękuję za miłe słowa, Basiu!:-)
Zimno mi od samego czytania. U mnie jednego dnia zima z mrozem, a nastepnego wiosna z 16C na plusie i tez nie wiadomo jak sie ubrac. Wczoraj maszerowalam po Manhattanie w mrozie, dzis wyszlam w wiosennej kurtce i sie spocilam, bo niepotrzebnie zalozylam pod kurtke kamizelke. Tak zle i tak niedobrze:)) Jutro bedzie jeszcze +10C a juz w sobote zero, za to w przyszlym tygodniu znow cieplo.
OdpowiedzUsuńEch nie moze sie ta moja zima zdecydowac:))
Oj, zimno! Chociaż dzisiaj jakby cieplej za oknem, chociaż wiatr nadal mocno wieje i nawiewa kolejne zaspy śniegu.
UsuńA u Ciebie rzeczywiscie hustawka pogodowa. Musisz uważać Marylko żeby sie nie przeziębić.Trzymaj się, kochana!:-))
A ilez to kilometrow liczy sobie droga do miasteczka? Chodzic taki kawal z pelnymi zakupow plecakami, w sniegu po kolana, silowac sie z wiatrem i malo co widziec przez zasypane sniegiem okulary - prawdziwy survival.
OdpowiedzUsuńIde ponownie kwiatki ogladac na drugi blog, nic tu po mnie. :(
Ta droga do miasteczka ma około pięciu kilometrow, co nawet w lecie jest dosc męczącym, długim spacerem. Natomiast w zimie to istny tor przeszkód i nieustanna walka z własnym zmęczeniem. I nie wiadomo już co lepsze - wspinać się pod górę, czy schodzic z niej. I tak źle i tak niedobrze!Masa śniegu pod nogami i dookoła.Istna Syberia!
UsuńDlatego rzeczywiscie dla odreagowania i odpoczynku dobrze jest popatrzeć na kolorowem australijskie kwiatki!:-))
Olu jak tu dzisiaj cieplutko u Ciebie, i kwiatki kwitną- dużo kwiatów, krzewów, bylin.
OdpowiedzUsuńZaskoczona jestem bogactwem- mnóstwo zdjęć zamieściłaś.
Opowieść o pajęczycy- widzę Ciebie krzątającą się po domu i po podwórku. Zima kąsa i bierze górę nad naszymi zabiegami, stworzenia sobie zacisznego miejsca.
Ta zjadliwa pogoda wkrótce minie, a jak nadejdzie już wiosna to słoneczko ogrzeje nasze zmarznięta ciała. Po takiej zimie to już tylko ciepło będzie- bez anomalii i zimna.
Dzień dobry, Aniu. Ponieważ mamy kilkadziesia tysiecy zdjęc z Australii, a w tym multum przedstawiajacych tamtejsze rośliny, to żal by było chyba ich nie pokazać - a szczególnie w tak zimowy, monotonnie biały czas, jaki teraz na Pogórzu panuje. Cieszę się, ze zdjęcia Ci sie podobają!:-)
UsuńA co do powyższej opowieści pajęczycy, to zima dostarcza tylu wrażeń, że aż proszą sie o opisanie.Dzisiaj za oknem już cieplej, choć wiatr nadal szaleje i nanosi tumany sniegu. Rano dała radę przejechać odśnieżarka. Hurra!:-)))
Pajęczyca pewnie w tym kapturze wróci po wycieczce bezpiecznie do domu :)
OdpowiedzUsuńTych mrozów to Wam nie zazdroszczę. U nas raz było rano -10 C i już dzieci się pytały czy nie muszą iść do szkoły. Pójść poszły, a jak wróciły to było już 0 C :)
Witaj, Wietrzyku. Oj, co to ta zima z nami wyprawia! Kto może z domu nie wychodzi, bo na dworze wiatr miota człowiekiem jak listeczkiem.
UsuńDzisiaj u nas o wiele cieplej, pewnie u Ciebie też. Oby to ocieplenie potrwało dłużej i nie przynosiło kolejnych śniegów a przciwnie - stopnienie tych, które są!:-)
Pamietam takie zimy, gdy mieszkalam w kraju - kosztowaly mnie sporo stresu, bo czesto mialam problem z dojazdem do pracy.
OdpowiedzUsuńDzisiaj wspominam je z usmiechem na twarzy ale wtedy to i lzy lecialy i brzydkie slowa ;)
Wiesz Olenko - normalnie zazdroszcze Waszej Pajeczycy, ze zamieszkala w takim fajnym domu :) Szczesciara :)
Pozdrowienia serdeczne :***
Z perspektywy czasu nasze tęsknoty malują w zupełnie inne barwy nasze wspomnienia...Też tak miałam w Australii. Cóz z tego, że wokół mnie było tyle cudnych kwiatów, jak ja tęskniłam za zapachem polskiej łąki.
UsuńWiesz Orszulko, wzruszyłaś mnie swoim komentarzem. Nikt tak jak Ty nie potrafi ująć mnie swoją szczerością, wrażliwością i uczuciowością. Dziękuję, kochana!***
Oj Olga, masz super wyobraźnię. Ja czekając na obiecywane opady śniegu z uśmiechem na twarzy czytam te słowa. Jednocześnie mogę sobie wyobrazić prawdziwy trud przetrwania mrozów i śnieżyc. A przecież tak w niektórych miejscach jest. Te "trzy siostry" dujawica, śnieżyca i wichrzyca dobrze dają się we znaki.
OdpowiedzUsuńOlu, czekam na dalsze obserwacje "PAJĘCZYCY", chyba ją polubię....
Ach, z tą wyobraźnią to przesada, Oluniu! Wszak wiele opisywanych w pajęczej opowieści sytuacji zdarzyła sie naprawdę! Łatwiej mi po prostu pewne rzeczy opowiadać ustami pajęczycy (a swoją droga, czy pajęczyca ma usta?) niż zdawać zwyczajną relację z naszej codzienności.Co nieco mogę ubarwić. Co nieco pominąć. Cóż, pajęczyca bardzo mi w tym pomaga!:-)
UsuńPozdrawiam Cię z serdecznym uśmiechem!:-))
Pajęczyca ma szczękoczułki ;)))
UsuńSzczękoczułki?! Och, Liduś! Nie brzmi to najlepiej a pewnie i nie najlepiej wygląda - wobec tego wolę sobie moją pajęczycę wyobrażać z ustami oraz w sniegowym diademie na głowie.Niech to będzie najpiekniejsza z pajęczyc!:-)))
UsuńJa też lubię "Pajęczycę",tak wiec Olgo snuj dalej opowieść o niej-:)
OdpowiedzUsuńChętnie ją poczytam ,ale chetniej jest pewnie znależć sie w spiżarni ze smakołykami.U nas też zima na mazurach śniegu dopadło i odśniezać chodnik "trza".Uściski w zimowe dni dla Ciebie ,Cezarego i psiej rodzinki.Trzymajcie sie ciepło:)
Pajęczyca nie zamarzła (o dziwo!) w ten zimowy czas a więc pewnie jak nabierze sił, to znowu coś opowie!:-)
UsuńZima prawdziwa chyba w całej Polsce!Od wczoraj znowu wiecej śniegu. Jakos to musimy wszyscy przetrwać, codziennie natyrać sie przy odśniezaniu, Urszulko, bo cóz zrobić? Nie zaśniemy przeciez jak niedźwiedzie do wiosny (a szkoda!:)Buziaki zasyłamy serdeczne!:-))
no wiesz co Olgo, w takim momencie przerwać opowieść!! mam nadzieję, że Pajęczyca szybko się rozgrzeje i za chwilę poznamy dalsze jej losy w podróży :) przyjemniejszej pogody życzę, mniej "pracochłonnej"! :)
OdpowiedzUsuńPajęczyca zasnęła i spi jak niedźwiedź! Aż jej zadroszczę! Nie mam pojęcia, ile czasu potrwa jej odpoczynek. Trzeba poczekać cierpliwie!:-))
UsuńNie wytrzymam, po raz drugi wcięło mi komentarz. Trudno. Może jutro;)
OdpowiedzUsuńOjej, szkoda bardzo, że Ci wcięło komentarz Errato! Ot, złosliwośc rzeczy martwych!(((
UsuńDobrze, że w Wielkopolsce mieszkam :)))) U nas też mrozi trochę i popadało w sensie śniegu, ale bez przesady.
OdpowiedzUsuńPajęczyco - na drugi raz nie będziesz włazić w jakieś dziwne dziurki i puchy ;) Jeszcze jedna taka wyprawa i zostanie z Ciebie suchy wiórek ;)
No, naprawdę masz szczęście z tą Wielkopolską, Lidusiu! A z tego ,co widziałąm w TV to wiele okolic w Polsce w ogóle nie ma sniegu. No cóz to za rażąca niesprawiedliwość, podczas gdy my tu mamy Syberię a Arktyką!:-)
UsuńPajęczyca koniecznie musi wyciągnąc wnioski ze swego lekkomyslnego postepowania. Jak się wyśpi - biedula - to jej nagadam do rozumu!:-))
i to zajęcie właśnie na takie zimowe dni Olgo...
OdpowiedzUsuńW końcu udało mi się doczytać do końca i jestem zachwycona. Trudna zimowa codzienność uchwycona w opowieść, nie lada gratka na ferie.
:) bardzo mi się podoba i dziękuję pięknie
Bardzo sie ciesze Alis, że przeczytałaś wszystko to, co do tej pory pajęczyca tu opowiedziała. Sroga zima daje w kość Pogórzanom oraz zamieszkującej z nimi pajęczycy i pewnie będzie tematem kolejnych opowieści jak tylko pajęczyca dojdzie jakos do siebie po ostatnich mroźnych perypetiach.
UsuńDziekuję za miłe słowa i usmiech serdeczny przesyłam na piekne Kaszuby!:-))
Bardzo jestem ciekawa przeprawy do miasteczka,mam nadzieję,że pajęczyca nie rozchorowała się,bo coś długo nie pisze...
OdpowiedzUsuńOleńko,całuski za kwiatowe posty,to temat trochę z mojego podwórka i moje hobby,po raz któryś oglądam zdjęcia zauroczona roślinnością,kwiatami i kolorami.Stęskniłam się już za takimi widokami i za moim ogrodem,wiele z prezentowanych tam kwiatów mam u siebie.Miło jest pooglądać piękne ogrody zimową porą i bardzo się cieszę na zapowiedziane,dalsze,australijskie wspomnienia.
Serdecznie pozdrawiamy,trzymajcie się cieplutko.Buziaki♥
Pajęczyca cosik z sił opadła, Elżbietko! Jak odpocznie to sie pewnie znów odezwie!:-)
UsuńCieszę się, ze kwiatowe posty przypadły Ci do gustu. Kochasz kwiaty i znasz sie na nich, a wiec oglądanie tego australijskiego ogrodu powinno być dla Ciebie ciekawe. Wszystkim nam juz tęskno za ciepłem i kolorami. Dobrze, że przynajmniej od kilku dni słonko pieknie przyświeca. Mozna złapać troche witaminy D3, bo bez niej człowiek skapcaniały jak dętka.
Tak, mamy zamiar jeszcze nie raz napisac o Australii i pokazać zdjęcia stamtąd. Tyle ich mamy w archiwum, że chyba nie powinny sie tam marnować, przez nikogo prócz nas nieoglądane.
Trzymamy sie cieplutko - czasem aż za cieplutko, bo jak człowiek sie spoci na spacerze albo przy robocie i go potem owieje, to przeziebienie gotowe!
Ściskamy Was mocno ze słonecznego lecz nadal śnieznego i mroźnego Podkarpacia. I Wy trzymajcie sie, kochani. Zdrowia zyczymy przede wszystkim!:-)♥
Przeczytałam trzy razy, przed wyjazdem i po bo tak mnie zmotywowała Twoja odpowiedź na wątpliwości Grzesia: Nie ma nic do rzeczy czy mi się chce czy nie. Jak trzeba, to trzeba! Żebym to ja częściej o tym pamiętała. Czy pozwolisz Olu, że zapisze sobie to na lodówce? I zacytuję w moim poście, oczywiście z powołaniem na autora?
OdpowiedzUsuńNo bo rzeczywiscie tak jest, że choćby sie człowiekowi nie wiem jak nie chciało, to po prostu pewne rzeczy zrobić musi i basta! Bo przecież nikt inny tego za niego nie zrobi. Trzeba się zebrać i działać - zwłaszcza jeśli od niego zależy los zwierzat, którymi sie opiekuje, lub wie, ze jak sie nie przymusito nie będzie miał czego do garnka włozyć albo cos w tym stylu. Wówczas ten biedny, umęczony codziennością oraz sobą samym człeczyna zbiera wszystkie swoje resztki sił i rusza do boju. Bo czasem najgorzej jest zacząć coś a jak sie już zacznie, to samo jakos leci.Choćby bój to był nasz ostatni!:-)
UsuńWyznam Ci Krystynko, że coraz częściej musze samą siebie tak motywować, bo ta sroga zima siły ze mnie wysysa.
A co do cytowania to oczywiscie proszę bardzo! Cytuj kochana, jesli masz ochotę!:-))
No właśnie, o ten początek chodzi, by zacząć, to najtrudniejsze. Tak miałam zawsze ze sprzątaniem, tak mam teraz zimą z wyjściem z domu, a ostatnio prawie ze wszystkimi powinnościami. Byle zacząć.
UsuńPodoba mi się pisanie w imieniu pajęczycy, można ubarwić codzienność i rzeczywistość.
Czy wiesz, że pelegrina glathea to pająk!
Dziękuję za zgodę.
Chyba wiele osób przezywa zimą taki stan ogólnego niechciejstwa. Chciałoby sie w niedźwiedzia zamienic i zasnac do wiosny a nie wolno, nie da sie. I trzeba sie mimo wszystko zmuszać do działania. Pobudzać siłę woli, skoro ciało całkiem kaput...
UsuńNie miałam pojęcia, że pajęczyca ma tak ładną nazwę po łacinie a na dodatek taka z niej miło brzmiaca "pelegrina". A wszak pellegrina to pielgrzymująca,wędrowniczka nieustraszona jako i Ty kochana Krystynko! Patrz, jak wyczułam moją pajęczycę! Szósty zmysł, czy ki pieron?:-))
Ani chybi szósty zmysł czyli dusza! Im jestem starsza tym bardziej jej ufam, bo i ciało coraz bardziej mdłe i rozum coraz bardziej krótki.
UsuńWidocznie pajęczyca to wędrowniczka, te dwa l tylko dodają jej mocy. Tak jak dwa t dodają chacie czułości.
A wiesz, i ja mam cos, podobnego, jeśli chodzi o duszę, czy szóśty zmysł. Jakos sie to z wiekiem wyostrza, podczas, gdy inne zmysły kapkę tepieją. Zawsze jest cos za coś. Nie na darmo stare kobiety były kiedys najlepszymi wiedźmami! A więc wszystko jeszcze przed nami, droga Krystynko! Wiwat dusza, czułość i moc!:-))*
Usuń