Tegoroczny marzec na Pogórzu Dynowskim zachowuje
się tak zmiennie i kapryśnie jak na ten miesiąc przystało. Ciepło-zimno. Mokro-sucho.
Śnieżnie i wietrznie. Słonecznie albo zupełnie pochmurno i mgliście.
Nie czuje się
jeszcze za bardzo wiosny, choć ptaszęta drą się jak zwariowane a kury po całych
dniach wydziobują z ziemi jakieś robaczki i kiełki traw. Kilka z nich zdążyło już
w tym roku paść łupem drapieżców. O poranku zapamiętale tokujące bażanty
przechadzają się na skraju lasu a wygłodzone jastrzębie krążą pod nieboskłonem
wydając ostre, charakterystyczne krzyki. Strumyki w dolinach odważnie płyną przed siebie.
Niewiele na razie roślinek z ziemi wygląda.
Niewiele pączków ma odwagę się pokazać. Tu i tam widuje się bazie na wierzbach.
Gdzieniegdzie widać ukazujące się spomiędzy darni mięsisto - zielone główki
kwiatów lepiężnika. Spomiędzy leśnej ściółki wychylają się niesmiało liście czosnku niedźwiedziego.A mech ma coraz bardziej szmaragdowy odcień.
Ziemia ogromnie nasączona wilgocią. Chodzisz i słyszysz jak
stopy wygrywają w tej mokrawicy swojsko brzmiącą melodię: chlap, chlip, plusk,
plask, plim, plam… Nogi w gumofilcach zasysane przez błoto i rozmiękłą trawę
unoszą na sobie nowe warstwy błota. Promień słońca czasem pogłaszcze policzek.
Och, jak miło i błogo. Można przymknąć oczy i napawać się tym ciepłem przez
chwilę. Bo już za moment nieoczekiwanie chłodny wiatr wieje prosto w twarz.
Brr! Trzeba mocniej wcisnąć czapkę na uszy. Dopiąć się pod szyją. Pobiec trochę
przed siebie żeby się rozgrzać.
Hipcia przechodzi podobne do zaćmy zapalenie
oka. Ku naszej ogromnej uldze po kilkudniowym leczeniu bielmo schodzi zupełnie.
Znowu normalnie widzi i cieszy się życiem. Ledwo wyzdrowiała Hipcia, to znowu
Misia jakaś niewyraźna, bez apetytu. Ale na spacerach wszystko się odmienia.
Biega wesoło, jak gdyby nigdy nic.
Tu i ówdzie pojawiają się wielkie niczym
bajora kałuże. Psy taplają się w nich radośnie. Bo one czują bardzo mocno tę
wiosnę, która delikatnie a jednak zdecydowanie przegania stąd zimowe
wspomnienia.
Zuzia,
Jacuś, Hipcia i Misia biegają po łąkach łapiąc codziennie dziesiątki kleszczy,
kopiąc w ziemi dziury w poszukiwaniu nornic, goniąc gromady sikorek i
skowronków ukrytych zawsze w suchych kępach traw, tarzając się na zdechłych żabach
i sarnich bobkach… Marzec trwa…
Czas płynie powoli, ale jednak szybko. Która
to już wiosna na Podkarpaciu? Siódma…? A każda była inna a jednocześnie jakże
do pozostałych podobna. Dobrze, że są zdjęcia z tamtych lat. W głowie zostają przecież tylko
jakieś pojedyncze kadry, strzępy pamięci…
2011 rok –
Młodziutka Zuzia szaleje po polach i łąkach. Jest pełnym energii, niespełna
rocznym psiakiem. Po mroźnej i białej zimie marzec nadal pełen śniegu.
2012 rok – Zuzia
już całkiem dorosła. Wspaniale strzeże naszego obejścia. Śniegu niewiele. Jest
ciepło. Mały wybieg dla kurek w ogrodzie staje się w marcu domem dla kolorowych
czubatek i kilku zielononóżek. Protoplastek naszego późniejszego stada.
2013 rok – Zimny
i śnieżny marzec. Wiele spacerów. Wiele domowych wypieków.
2014 rok – Ciepła,
wczesna wiosna. W lesie i na łąkach mnóstwo kwiatków. W pełnym wody stawie wyraźnie
odbija się sylwetka obciętej lipy. Kury niosą się jak szalone. Jajka w każdej możliwej
postaci na śniadanie, obiad i kolację. Domowy ajerkoniak to prawdziwy marcowy
czarodziej.
2015 rok –
Kolejna ciepła, choć deszczowa wiosna. Dużo kóz i koziego mleka. Kury biegają w
najlepsze po wielkim wybiegu. Lepiężnik pięknie kwitnie na zboczach
prawdziwkowej paryi.
2016 rok –
Deszczowy i często mglisty marzec. Jacuś coraz bardziej lubi pieszczoty oraz
obserwowanie kur na ich wybiegu. Pięknie kwitną krokusy.
2017 rok – … Marzec
trwa… Co jeszcze przyniesie…?