Czekanie na Zosię przeciągało się ponad
miarę. Utrudzone psy pokładły się pokotem na poboczu drogi i z miejsca zasnęły. Ja,
niestety, byłam albo zbyt wyspana albo zbyt zmarznięta by znowu oddać się w
objęcia Morfeusza. Takoż i Grzesiek miał serdecznie dość tego lodowatego
powietrza, które przenikało go mimo ciepłej kurtki i nasuniętego na głowę
kaptura. Dreptał w miejscu i dreptał. Chuchał na zmarznięte dłonie i chuchał.
- Co się stało,
że ta nasza pani tak długo nie przychodzi? – zagadywał raz po raz do psów i
samego siebie.
- Może
przewróciła się, gdy tak biegła i teraz leży tam biedula, wyglądając jakiejś
pomocy a ja o niczym nie wiem?
- Szkoda, że
nie wziąłem drugiego telefonu. Przydałby się teraz bardzo! – biadał i był już
bardzo bliski decyzji by wziąć wszystkie leżące na śniegu manele i udać się na
poszukiwanie zaginionej małżonki. Ledwo jednak powziął to postanowienie i stękając
z ponadludzkiego wysilenia uniósł oba plecaki, gdy na widnokręgu ukazała się
maleńka sylwetka wytęsknionej połowicy. Widać było, iż biegła ku niemu co sił.
W dłoniach dzierżyła małą reklamówkę. Co i rusz nogi rozjeżdżały jej się na
boki i dwa razy o mało co koziołka nie wywinęła. Wprawdzie w promieniach południowego
słońca pokryta śniegiem szosa nie wygladała wcale na śliską, jednak ledwo utrzymująca równowagę kobieta przekonywała się, że złudne to było wrażenie .
- Jestem już,
jestem! – zawołała zdyszana, gdy dotarła do oczekujących a Grzesiek z radości sam
nie wiedział czy ma ją całować czy besztać za tę długą nieobecność.
- Kochanie! Pomóż
mi ubrać plecak i ruszamy do domu a po drodze opowiem ci, czemu tak
zamarudziłam! – sapnęła i opędzając się od żywiołowo witających ją psów dała
siarczystego buziaka mężowi wyczekująco spoglądającego w jej rumiane oblicze.
- Wyobraź
sobie, że spotkałam w sklepie Jadzię od Antoniego. Córka przywiozła ją na
zakupy, bo Antoni w szpitalu od kilku dni leży! Jadzi zebrało się na zwierzenia
i nie miałam serca jej przerywać. A jednocześnie wiedziałam, że stoisz tu,
marzniesz i na pewno martwisz się o mnie. No, ale na szczęście jakoś się w końcu
wyrwałam i mogę ci zreferować pokrótce, co i jak – zaczęła po chwili swą
opowieść, gdy oddech nieco jej się uspokoił i zrównała się w marszu z Grzesiem.
- Czyżby
Antoni doznał jakowegoś uszczerbku na zdrowiu podczas tego zdarzenia, gdy wpadł
do rowu przed naszym domem? – zdumiał się Grzesiek.
- A skąd!
Złego diabli nie biorą! On jeszcze wtedy, zaraz po powrocie do domu miał tyle siły by
wciec się na żonę tak bardzo, że przeklinając najgorszym rynsztokowym słownictwem
talerzem z zupą na podłogę rzucił, gdy mu obiad podała a potem spił się na umór
i na dwa dni w ogóle przestał się do niej odzywać, jakby mu nie wiem, jaką
krzywdę wielką zrobiła. A nigdy nie zgadniesz, o co był na nią tak zły! –
zawiesiła głos gospodyni.
- Ja myślę, że
takiemu furiatowi to nie trzeba żadnego pretekstu by się awanturować! –
westchnął gospodarz – Przecież on od dawna bez powodu dręczy tę biedną kobietę!
- No, ale dobra!
Co wymyślił tym razem?
- Wyobraź
sobie, że nie spodobało mu się, jak ona serdecznie się z Tobą pożegnała,
ściskając cię nazbyt wylewnie jak na jego gust! – parsknęła Zosia, wydając z
siebie nieco histeryczny chichot.
- To, co? Czyżby
Antoni był o mnie zazdrosny? – w niebotycznym zdumieniu wytrzeszczył oczy
Grzesiek.
- To już zupełnie
w głowie się nie mieści! Ten Antoni do reszty sfiksował. Przecież ta biedna
Jadzia mogłaby być moją matką! – zaśmiał się a ja przypomniawszy sobie
przygarbioną ze starości sylwetkę owej Jadzi oraz jej pomarszczoną niczym
zimowe jabłuszko, schorowaną twarz, w duchu przyznałam mu rację.
- No,
niestety! Tak mu się ubzdurało, że kobiecina się w tobie na zabój zadurzyła.
Ale jak to ty mówisz, spotkała go kara boska na bieżąco, bo dwa dni potem
dostał tak takiego silnego ataku zapalenia woreczka żółciowego, że zabrało go
pogotowie i dotąd w szpitalu leży – odparła Zosia z ciężkim westchnieniem.
- Ale wiesz,
to dla niej lepiej! Przynajmniej ma teraz trochę spokoju w domu i córka mogła
ją nareszcie odwiedzić, bo ten wariat przecież się jej wyrzekł i zabronił
pojawiania się w gnieździe rodzinnym – dodała.
- A Jadzia to
naprawdę złoty człowiek. Wyobraź sobie, że ona co drugi dzień wsiada w autobus
i jedzie te czterdzieści kilometrów do szpitala żeby odwiedzić tego swojego
ancymona! Kompoty mu zawozi i pieluchy. Ciuchy do prania zabiera. Siedzi przy
nim wiernie, wysłuchuje jego marudzenia i narzekania na lekarzy, pielęgniarki
oraz całą resztę świata. Na siebie zresztą też, bo nawet tam ten człowiek się na
niej wyżywa. Gada jej, że się całkiem zapuściła, roztyła i o gospodarstwo za
mało dba, że wstyd mu tylko przed światem robi, że im starsza tym durniejsza i
takie tam inne okropieństwa…
- A tymczasem z jej sercem coraz gorzej.
Arytmia się nasila. I z chodzeniem ma problem. Wiesz, już drugi staw biodrowy
odmawia jej posłuszeństwa. A znerwicowana jest przy tym tak mocno, że opowiadając
mi o swoich przejściach płakała i cała się trzęsła. Boję się o nią, naprawdę się
boję… – szepnęła gospodyni odwracając głowę by mąż nie dojrzał zbierających się
w jej oczach łez.
- Mogłaby przecież
przeprowadzić się do tej córki do miasta – odparł gospodarz – Za jakie grzechy
ona tak cierpi i znosi to wszystko? W mieście miałaby przecież o wiele lżejszy
żywot!
- No tak! Tak
samo i ja jej powiedziałam. A ta córka to już wiele razy jej przenosiny do
siebie proponowała, a Jadzia wciąż ma jeden argument, że skoro mu ślubowała, to
już przy nim do śmierci pozostanie a poza tym przecież on by sobie bez niej nie
poradził… Wiesz, ona jest bardzo wierząca. Ta wiara to jedyne, co dodaje jej sił.
To busola i opoka a jednocześnie rodzaj nałożonych przez samą siebie kajdan.
Ale nie mnie to oceniać… - zamyśliła się Zosia.
- No więc co
mogłam począć? Wyściskałam tę naszą kochaną Jadziunię mocno i życzyłam, żeby
jakim cudem w tym roku jej los się odmienił. Żeby nareszcie mogła odsapnąć, za
swoje zdrowie się wziąć. Coś jeszcze z tego życia mieć. Ale sama nic a nic nie
wierzę w spełnienie tych życzeń… - gospodyni głośno wysiąkała nos, poprawiła
paski plecaka a potem kończąc już temat Jadzi zawołała nieco sztucznie
dziarskim głosem:
- Powiem ci Grzesiu, że wolałabym
co dzień nosić przez dziesięć kilometrów
taki ciężki plecak, niż choćby przez jeden dzień mieć za męża takiego
Antoniego!
- To jednak
nie jestem taki zły? A tak czasem narzekasz! – uśmiechnął się Grześ i cmoknął żonę
w policzek.
Potem przez jakiś czas moi gospodarze nic
nie mówili, albowiem droga zaczęła prowadzić coraz mocniej w górę a im zmęczenie
mocno już widać dawało się we znaki, bo co i rusz przystawali a te przystanki
coraz dłuższe były. Tylko wyspane psy pełne niezmordowanej energii wciąż parły
do przodu chcąc jak najszybciej dotrzeć do widocznej w oddali linii lasu.
Pogoda na zimowy spacer zrobiła się wprost wspaniała. Słońce zupełnie rozgoniło
chmury. Nawet najlżejszy wiaterek nie poruszał zmrożonymi gałązkami mijanych
drzew i krzewów. Śnieg lśnił diamentowym błękitem a odcień nieba był tak jaskrawy, że aż
nierzeczywisty. Jednak Zosia i Grześ nie mieli sił by się tym wszystkim
zachwycać. Ich sylwetki były coraz bardziej przygarbione a kroki coraz
powolniejsze. Bardzo było mi ich żal i zaczęłam obawiać się, ze jak tak dalej
pójdzie, to nigdy nie dotrzemy do domu…
- Chyba żeśmy
przecenili swoje siły! – szepnął w końcu gospodarz po raz kolejny przystając i ciężko
dysząc.
- Szkoda, żeśmy
nie kupili choć butelki wody mineralnej, bo całkiem mi w gardle zaschło! –
wychrypiał.
- Ale mamy
mandarynki i batoniki czekoladowe! Przekąśmy małe co nieco! – zaproponowała Zosia
– Koniecznie trzeba się jakoś wzmocnić, bo jak
tak dalej pójdzie to padniemy tu przy drodze, jak jakie zmordowane szkapy, śnieg
nas przysypie i na wiosnę znajdą nasze stwardniałe na lód ciała!
I gdy łapczywie wysysali soczysty miąższ z
owoców oraz smakowicie chrupali czekoladowe batony, częstując przy okazji psy
herbatnikami nagle z pobliskiego, mijanego właśnie gospodarstwa wyjechały wspaniałe
niczym z baśni o królowej Śniegu sanie. Uzia z Acusiem rozszczekały się okropnie
a potem wystraszywszy się widać potężnych koni schowały się za gospodarzami i
stamtąd nadal ujadały popatrując podejrzliwie na te wielkie, nic sobie z
tego hałasu nierobiące zwierzęta.
- Idziecie w
stronę lasu? Jak chcecie żeby was trochę podwieźć to pakujcie się na sanie! –
zawołał dzierżący lejce gruby, rumiany gospodarz. A siedzący obok niego
pomocnik zaśmiał się wesoło i zacmokał serdecznie na psy…
Aparat zaparował? :))
OdpowiedzUsuńO czymkolwiek Olgo nie napiszesz, zawsze czyta się to cudownie. Podziwiam taki talent.
Zaparował celowo, bo nie powinno sie w Internecie pokazywać czyichs twarzy bez zgody fotografowanych osób. A to, co najwazniejsze widac na tym zdjeciu - czyli konie i sanie!:-))
UsuńMiło mi czytać tak sympatyczne, jak Twoje słowa. Serdecznie dziękuje, Patrycjo!:-)*
Lubię dobre zakończenia!
OdpowiedzUsuńTe sanie pojawiły sie w tej opowieści w najodpowiedniejszym momencie niczym deux ex machina!Ale w zyciu czasem jak w bajce - cuda się naprawdę dzieją!:-)
UsuńOch, jaka ulga. Już czułam ten ciężar na plecach i kilometry w nogach. Piszesz bardzo sugestywnie. Masz talent, kobieto :))
OdpowiedzUsuńWędrowcy padli by chyba trupem, gdyby nie te sanie! Świetnie, że sie pojawiły. Dobrze, że w zyciu zdarzaja sie tak pozytywne zaskoczenia.
UsuńPisanie sprawia mi przyjemnosć a czytanie pozytywnych komentarzy na jego temat także, bo takie jak Twój komentarze utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto pisać. Dziękuję, Małgosiu za ciepłe słowa!:-))
Ufff... Cuda sie jednak zdarzaja, a juz widzialam gospodarzy w postaci mrozonek. :)))
OdpowiedzUsuńNic, tylko trzeba zabrac sie za wdrazanie psow do zaprzegu, wcale nie sa za stare, ludzie przeciez tez na starosc studiuja na uniwersytecie trzeciego wieku. Psy maja niedoceniony potencjal. ;)
Tak, zdarzaja się cuda i to jest w zyciu piekne!:-))
UsuńMoje psy są jak narowiste mustangi z dzikiej prerii. Niewyobrażalne wprost jest by dały sie zaprząc i ciągnąc jakis ciężar. Nie mam pojęcia jak uczy sie psy tej sztuki!:-)
Pięknie piszesz Olga ,mogłabym Cie czytać i czytać :)Dobrze ,że trafiły sie sanie :)martwiłam sie już o gospodarzy.Pozdrawiam i uściski zasyłam -Ulka M
OdpowiedzUsuńBardzo się ciesze, że lubisz mnie czytać Ulu! Tym bardziej chce mi sie pisać, skoro jest dla kogo! Serdecznie dziekuję za Twe miłe słowa!:-))
UsuńSanie to Wam niebo chyba zeslalo.
OdpowiedzUsuńAle tego Antoniego to bym serio zatlukla:)))
Ona nie odejdzie nawet do wlasnej corki bo mu slubowala.
A on czasem nie slubowal?
Co z jego slubami?
Czy moze slubowal, ze bedzie bil, pil i poniewieral nia?
Jesli tak, to faktycznie dotrzymuje slowa.
Wybacz kochana, ale nie mam zadnego zrozumienia dla przemocy.
Też myslę, że niebo albo jakieś dobre duchy mają nas chyba w opiece, choc niepoprawne z nas niedowiarki!:-)
UsuńAntoni nie zawsze taki był, jak teraz.Choć zawsze był to typ choleryka. Miał też wiele pozytywnych cech - na przykład pracowitosc i ogromną siłę, umiał też zjednywac sobie ludzi otwartością, gościnnością i uczynnością. Z wiekiem okropnie zdziwaczał a może też ma początki Alzheimera.
Jadzia będzie trwać przy nim aż do końca, bo mimo tego, że tak na niego narzeka nadal go kocha i pamięta także dobre chwile, które ich łączyły. No i sprawa wiary, religijności. To wszystko sie dodaje. Mnóstwo jest takich kobiet - nie tylko na polskich wsiach. Wszedzie. Także i w Ameryce. A my nie mamy wpływu na ich losy. One same muszą podejmować decyzje, oceniać ile są w stanie zniesć i po co.Jadzia to osoba bardzo wrazliwa a jednoczesnie silna psychicznie. Przez to jest mi niezwykle bliska...
Olenko, ja wiem, ze to nie jest kwestia narodowosci, wiem, ze takie kobiety mieszkaja pod kazda szerokoscia geograficzna. Ja tylko pisze o sobie, ja bym sie tak nie poswiecila kosztem wlasnego zdrowia.
UsuńCo nie znaczy, ze jestem zupelnie niezdolna do poswiecen. Widzisz np. dla takiego meza jak moj zrobilabym wszystko i to nie dlatego, ze on sie juz wczesniej opiekowal mna w czasie choroby. Ale dlatego, ze on nawet glosu nigdy chyba na nikogo nie podniosl. Ja jestem prosta baba, jak ktos mnie tak ja temu komus. A ze do tego jestem niewierzaca to nie musze w imie religii poswiecac siebie komus kto nawet tego nie docenia.
Co z tego, ze Antomi moze (bo to nie stwierdzone) ma poczatki Alzhimera? Czy taka domniemana przypadlosc upowaznia go do takich zachowan?
Nawet jesli jest zazdrosny, co moze byc dla mnie bardziej zrozumiale, to mozna o tym rozmawiac. Mozna powiedziec "wiesz jak sie zegnalas z Grzesiem, to mnie bylo jakos tak przykro, czulem sie jak bys w tym uscisku obdarowala go czescia uczuc ktore do tej pory uwazalem naleza sie tylko mnie".
Mozna?
Mozna, ale jak piszesz to facet, ktory wlasnej corce zabronil przyjezdzac do domu.
Kochana, powiedz mi jakie zwierze odrzuca swoje potomstwo?
Dziwne są ludzkie koleje losu, dziwne miłosci i związki między ludźmi. Mało jest tych na sto procent udanych. W każdym prawie zwiazku coś się pruje, coś trzeszczy. A w wiejskich społecznosciach, opartych na tradycji i religii mało w ludziach było odwagi by z toksycznych zwiazków wychodzić - a zwłaszcza, gdy nie miało sie oparcia w rodzicach (a Jadzia takiego oparcia nie miała).Wybacz, Marylko, ale chcąc nie chcąc uśmiechnełam się czytając Twoją wypowiedź, którą chciałabyś włozyc w usta chorobliwie zazdrosnego Antoniego.To po prostu niemozliwe, by on tak powiedział. By umiał się tak wysłowić. To prosty, bardzo prosty człowiek. Nie używajacy górnolotnych słów. Pozbawiony umiejętności wczuwania sie w innych.Sam dla siebie żądajacy zrozumienia, ale nie umiejący nim obdarzyc innych. Sadzący innych podług własnej miary. Uważający, że jesli jemu pojawiają sie w głowie jakieś "nieczyste" mysli, to i inni są nimi przepełnieni.
UsuńA co do córki...Ona tez nadal go kocha i przy wszystkich jego koszmarnych zachowaniach złego słowa o nim nie powie. Tak jest wychowana by bezwzględnie szanować, kochać i wybaczać.A ojciec, na swój sposób, też ją kocha i żałuje swej popędliwości, tylko jest zbyt uparty by przyznać sie do tego i zaprosić ja do siebie. Mysle jednak, że bliski jest dzień, gdy córka pojawi sie w jego domu. To będzie wtedy, gdy Antoni o niczym nie bedzie juz decydował. Zlegnie, zdany zupełnie na opiekę i miłosierdzie bliskich...
OK Olus, jest w Tobie znacznie wiecej dobra i empatii niz mnie na to stac:)))
UsuńRozumiem i podziwiam od zawsze zreszta, nie tylko od tej notki.
A ja nieraz mysle, ze moja wadą i dowodem naiwności jest to, że we wszystkich staram sie wczuwać, wszystkich jakos tłumaczyć. A niestety często wynikają z tego rózne moje pomyłki, zawody i porażki, nieraz dla mnie bardzo bolesne.Jednak to wszystko wynika z tego, że staram sie traktować innych tak, jak chciałabym by mnie traktowano. Bo każdy jest omylny, każdy ma swoje za uszami...Ja tez, Marylko kochana!:-))♥
UsuńOjejku, juz sie przerazilam, ze Gospodarze w sniegu nocowali, a tu taka niespodzianka :). Toz to prawie jak bajka - piekne, zadbane konie i sanie ratujace z opalów. Wyraznie ktos tam na górze czuwa nad Wami ...
OdpowiedzUsuńW życiu bywa jak w baśni. Już nie raz dane było mi przekonać sie o tym. Zawsze jakis promień daje radę przedrzeć sie do najciemniejszej nawet studni i pomóc wyjsc na powierzchnię!:-))
UsuńSą widać jeszcze na tym świecie poczciwi ludzie o dobrych sercach. Ulżyło mi, choć to nie ja z ciężarami wędrowałam. Teraz mogę już być o naszych wędrowców spokojniejsza. Oczekuję pięknej i kojącej opowieści snutej przez bezpieczną wreszcie pajęczycę.
OdpowiedzUsuńAno są! A na wsi bardzo często takich spotykamy. W takich małych społecznosciach ludzie sie znają a często pomagaja sobie wzajemnie.Choć często szorstcy w obyciu to jednak serca w nich złote...
UsuńPajęczycy takze ulzyło, że jej gospodarze przez częśc drogi nie musieli brnąć w sniegach. Bardzo zzyła sie z nimi...I lubi snuć nitki swych opowieści, tylko czasem boi się, czy one aby nie nazbyt rozwlekłe...
Uchowaj Boże, nie są rozwlekłe. Miło i przytulnie się czyta o powszednich perypetiach osób, które wszak lubimy i cenimy. Poznaje się też nowe osoby, takich drugoplanowych bohaterów, z ich "ludzkiej" strony. Ot, choćby Jadzia i Antoni. Mimo, że ten ostatni nie zalicza się do naszych ulubieńców:) Przetrzepałoby się skórę dziadu, oj, przetrzepałoby:))
UsuńTo mi ulżyło, że nie uważasz tej pajęczej opowieści za nadto rozwlekłą!:-) Pajęczyca nie chciałaby nikogo zanudzić. A wydaje mi się, iż tyle ma jeszcze opowieści w głowie, że mogłaby tak snuć bez końca swoje nici.A we wszystkim wszak musi być jakis umiar!:-)
UsuńA Antoni? I tacy ludzie bywają na tym świecie. Wyznam Ci, że on nie zawsze jest tak niemiły w obyciu.Kiedy ma lepszy dzień, to do rany przyłóż! I humor wtedy ma i na swoją Jadzię łaskawiej patrzy. Ale niestety dręczą go coraz bardziej rzeczywiste i urojone choroby i przejmują kontrole nad jego psychiką...
i ja czasem narzekam na mojego.....
OdpowiedzUsuńi mnie przytrafiają się czasem takie miłe podwózki- już kilka razy, gdy zwątpiłam jakaś pomoc się znalazła...
samo życie Pajeczyco, samo zycie....
Każda z nas czasem narzeka,chciałaby by było lepiej a rzedko pamięta o tych, które maja znacznie gorzej a jakoś to znoszą.Ludzie w ogóle mają skłonnośc do niedoceniania tego, co mają, do niezauwazania dobra i ono tak przecieka przez palce jakby go nie było...Tak! Samo zycie...
UsuńA podwózki to świetna rzecz. Tu, na wsi, gdzie problem jest z komunikacją ludzie często sie wzajemnie do miasteczka podwożą!:-)
Zasmuciła mnie historia pani Jadzi... Moja teściowa ( 80 lat) ostatnio ciężko zachorowała. Wszyscy jej pomagali, oprócz męża, czyli mojego teścia. Ten potrafił usiąść rano przy stole i domagał się, by chora wstała z łóżka i zrobiła mu jedzenie. Zaznaczę, że jest jeszcze w stanie sam sobie zrobić :(
OdpowiedzUsuńA mnie zasmuciła historia Twojej teściowej, Wietrzyku. Zachowanie Twego teścia obrazuje jego ogromny egoizm, siłę przyzwyczajenia do tego, co miał przez całę życie oraz lęk przed zasadniczymi zmianami. Dorosli mężczyźni czasem są jak dzieci. Potrzebują stabilności, powtarzalności codziennych rutuałów. Na tym opierają swoją egzystencje.Cięzko im sie zmienić, przestać ulegać konserwatywnym wzorcom wychowania, skoro z nimi jest im tak wygodnie.Jednak czasem muszą sie dostosować. Przyjac, że nie może już byc tak, jak było.Zabiera im to wprawdzie sporo sporo czasu, ale i oni w końcu coś pojmują.Mam nadzieje, że tak bedzie z Twoim teściem.
UsuńMój teściu chyba już się nie zmieni :( Musiałby być z jakieś 20 lat młodszy i do tego chcieć jakiś zmian...
UsuńCzasem zmiany zachodzą same, wynikają po prostu z konieczności dostosowania do rzeczywistosci.Przeciez jak Twoja tesciowa nie bedzie miałą siły by wstać i obsłuzyc męża, to będzie zmuszony w końcu sam to zrobić - inaczej z głodu padnie!
UsuńWspółczuję Twojej teściowej, Wietrzyku, bo wyobrażam sobie co ona przechodzi. Nie móc spokojnie sie wyleżeć, wychorować, bo obok jest ktos w pretensjach i egoistycznych żądaniach...Och, przykre to bardzo!:(
Hi !usmiecham sie bo czytam WAs co sie da tak jakos uparlam sie w miedzy czasie bywam u dentysty a wizyty sa takie przyjemne i smieje sie na fotelu az lampa i fotel lata -podemna bo p.dentysta bawi mnie do lez!jest nasz rodak studia konczyl w Spocie co tu gadac temat morze .......hi moja kol.jest regional manager i dzwoni do mnie i tak mowi Gosza bylam na kontroli jakiegos obiektu i rozmawialam przez tel.(a mialam taki zab co mi sie ruszal )wiesz rozmowa nie byla mila dosc glosna po powrocie do offices ,spojrzala w lustro i ZEBA BRAK -MOWI WIESZ NIE WIEM CZY GO WYPLULAM CZY POLKNELAM smialysmy sie z 15-min ,tak tez smialam sie jak napisalas ze zapomials majtek w tak dluga podroz sciskam lapki moze nie na temat ale smiesznie tez p.Gosia
OdpowiedzUsuńOch, chciałabym mieć takiego wesołego dentystę, jakiego Ty masz, Gosiu! Czy on ma takie zaraźliwe poczucie humoru, czy używa gazu rozweselającego?
UsuńI czasem rzeczywiscie tak jest, że jak cos człowieka rozśmieszy, to nie może przestać sie smiać. Ten śmiech jest jak wspaniały narkotyk. Wszystko inne staje sie niewazne.Byleby móc sie śmiać aż do łez!
I ja serdecznie ściskam Twoje łapki, usmiechajac sie przy tym oczywiscie do Ciebie!:-))
Pajeczyco, oczywiscie nikt nie moze przewidziec, na ile nastepne zimy beda tez takie ostre, ale na Waszym miejscu pomyslalabym o czyms takim : http://www.snowsled.com/hdpe-shells/
OdpowiedzUsuńDzieki za linka, Moniko!:-) Z tego, co widze na zdjeciach to cos w rodzaju sanek towarowych, na których przy okazji da sie zjeżdżać.Tyle, że nie każdy snieg nadaje sie do zjeżdżania. Dopiero ten ubity, zlodowaciały jest dobry do takich wyczynów. A ten głeboki, kopny to pewnie do rakiet śniegowych się nadaje. Mam fajne sanki w moim domu rodzinnym (o ile ich tam nie wyrzucili). Moze je sobie kiedys tu przywiozę!:-))
UsuńDobrze, że trafiła się ta podwózka ... konie silne, to dały radę wszystkich podwieźć - nawet Pajęczycę :)) Kto by pomyslał - Pajęczyca na koniu ;)) To znaczy na wozie. A nie pod wozem ;)
OdpowiedzUsuńJuż widze moja pajęczyce na koniu - jako jeźdźca! Mknie szalona i radosna a nogi majtaja jej sie na boki a koń oczy wybałusza, któz to tam go dosiada i w kark łaskocze?!:-))
UsuńChyba czytając poprzednie wpisy "pajęczycy" przejęłam się kłopotami zimowymi gospodarzy, że mnie na kilka dni rozłożyło i komputer poszedł w odstawkę.
OdpowiedzUsuńNieraz zastanawiam się co jest w kobietach, że tak mocno trzymają się mężczyzn pomimo przemocy. Jednak nie mnie oceniać. Ja cały czas podziwiam wysiłek Wasz w pokonywaniu trudności dnia codziennego. Bo zima piękna jest ale tylko rekreacyjnie.
Tak myslałam Olu, że pewnie przeziebiona jesteś, skoro sie nie odzywasz. Strasznie duzo osób teraz choruje. Mnie tez troche w gardle drapie, ale łykam co moge, by nie dopuścić do choroby. Moze sie uda!
UsuńKobiety trzymaja sie okrutnych mężczyzn często dlatego, że boją sie zostać same, boją sie tej nieznanej rzeczywistości, w której by sie znalazły. Wolą znaną mękę od nieznanej wolności...