Na powitanie wędrowców wyskoczyły od razu Isia
i Ipcia. Szalały przy bramie doczekać się już nie mogąc powrotu Zosi i Grzesia
oraz Uzi z Acusiem. A ponieważ wagą i wielkością niewiele już swym rodzicom
ustępowały, to i nie dziwota, iż skoczywszy na strudzonych, słabych niczym
zgrzybiali staruszkowie gospodarzy przewróciły ich na wstępie i korzystając z
okazji dokładnie wylizały twarze swych bezbronnych opiekunów. Och, jak ciężko im
było z tej pozycji horyzontalnej się wykaraskać i nie zostać ponownie w śnieg
powalonym. Gospodarze na zmianę śmiejąc się i prosząc o zmiłowanie opędzić się
nie mogli od tak entuzjastycznie witających ich, półrocznych szczeniaków.
Wreszcie zostawiwszy na ziemi plecaki i torby, pomagając sobie wzajemnie stanęli
na drżących ze zmęczenia nogach i popatrzyli na swe gospodarstwo. Nic się w nim
na pierwszy rzut oka przez te kilka godzin ich nieobecności nie zmieniło.
Jednakże gdy tylko weszli do drewutni, w której Ipcia z Isią zwykły sypiać na
stojącej tam od lat wygodnej kanapie ich oczom ukazał się następujący, mrożący
krew w żyłach widok. Kompletnie rozszarpane leżysko przedstawiało sobą obraz
nędzy i rozpaczy. Psiaki nudząc się widać podczas tego czasu, gdy nikogo w domu
nie było a może z rozpaczy i złości zniszczyły kompletnie stareńką, lecz jakże
przydatną dotąd kanapę. Rozwlekły na wszystkie strony podszycia i gąbki, na
światło dzienne wystawiając sprężyniasty szkielet wersalki. Dzieło destrukcji
wykonane było z ogromnym staraniem i zapałem!
- Podcięły
gałąź, na której siedzą! – jęknęła na poły rozśmieszona na poły zrozpaczona
gospodyni, przemyślając już, na czym psiaki teraz spać będą, skoro kanapa do
niczego już się nie nadaje. Isia z Ipcią ze względu na to, że czasami nadal
zdarzało im się zsikać w domu sypiały w koziarni. Tam mogły nocą robić, co
chciały a było im w tym pomieszczeniu o wiele cieplej, niż gdyby miały nocować
w budach.
- Wypcha się ją
na razie sianem, przykryje starym kocem i może jakoś do wiosny wytrzyma. Potem
jej drewniane części spalimy a resztę w czarnych workach wywalimy. Dobrze, że
śmieciarze przyjeżdżają co miesiąc. Do wiosny już niedaleko! A wiosną maluchy
będą mogły już sypiać w budzie razem z rodzicami! Albo nawet zbuduję dla nich
nową budę, jakby Uzia z Acusiem wpuszczać ich nie chciały! – pocieszył ją
gospodarz, pieszcząc nieustannie cieszące się do niego niczego nieświadome
destruktory!
Gospodarze westchnęli i zajrzawszy jeszcze
do spokojnie przeżuwających siano kóz oraz do rozgdakanych na ich widok kur do
domu nareszcie się skierowali wlokąc za sobą przeraźliwie ciężkie plecaki oraz
torby. Opędzać się przy tym musieli od wielce zaciekawionych ich zawartością
szczeniaków oraz zazdrosnych o uwagę opiekunów dorosłych psisk.
I oto nareszcie byliśmy w domu. Uzia z
Acusiem od razu rzuciły się do wiadra z wodą i chyba wypiły z połowę, tak były
po tej wielogodzinnej wędrówce spragnione. Maluchy natychmiast poszły w ich
ślady, bowiem pozostawiona specjalnie dla nich w uchylonej drewutni woda zdążyła
pokryć się grubą warstwą lodu. Dziesięciostopniowy mróz panujący w owym dniu na
Pogórzu ubierał drzewa i pola w prześliczny płaszczyk szadzi, jednak zimno było
przejmujące. Takoż i w domu lodowatym chłodem zawiało, co gospodarze poczuli
ledwo wyswobodzili się ze swych wierzchnich okryć. Na moje szczęście Grzesiek
porzucił swoją kurtkę na krześle kuchennym, z czego skwapliwie korzystając
szybciutko wydostałam się z kaptura i przelazłszy sobie tylko znanymi pajęczymi
ścieżkami usadowiłam się w kryjówce między szafkami. Miałam tam schowaną na
czarną godzinę wielką, tłustą muchę, która przedwcześnie kilka dni temu
obudziwszy się z zimowego snu od razu w moje sidła wpadła. Jakże byłam
szczęśliwa mogąc się nareszcie posilić i zagłuszyć dotkliwe burczenie w pustym
brzuszku. Schrupawszy ze smakiem pysznego owada zajęłam się swoją toaletą oraz
obserwacją poczynań mieszkańców tego domu.
Gospodarz pojękując na drżących ze zmęczenia
nogach powlókł się do kotłowni i najszybciej jak się dało rozpalił w piecu.
Potem wrócił do kuchni i w poszukiwaniu czegoś nadającego się do picia chwycił
po prostu za czajnik i przechyliwszy ku ustom jego dzióbek głośno łykając
wychylił całą zawartość.
- Zaraz zrobię
nam herbaty! – stęknęła gospodyni, która przysiadłszy na chwilę na kanapie w
pokoju obok usiłowała się podnieść a nic a nic się jej to nie udawało. Słaba
była biedulka bardzo a na dodatek strudzone wyprawą Uzia z Acusiem układając
się na dywanie przyległy jej stopy i teraz starała się na tyle ostrożnie wstać
by nie obudzić kochanych niebożąt śpiących snem sprawiedliwych.
- Grzesiu!
Chodź mi tu pomóż, bo taka jakaś zrobiłam się ciężka, jakbym tonę ważyła! –
poprosiła wyciągając do gospodarza dłonie.
Ten podszedł do żony chwiejnym krokiem i pochyliwszy się nad nią szepnął
by mocno objęła go za szyję a potem pomógł jej powstać i przekroczyć
nieprzytomne psiska.
Tymczasem szczeniaki nic sobie ze zmęczenia
gospodarzy nie robiąc namolnie domagały się ukrytych w plecakach smakołyków.
Wsadzały ciekawskie pyski w czeluści toreb i popiskiwały popatrując na Zosię i
oblizując się łakomie. Ta wyjęła na stół reklamówki z kurzymi korpusami i
pomagając sobie nożem rozszarpała i pocięła kilka z nich na części a potem
napełniła nimi psie miski. Słysząc
smakowite chrupanie kości, jeszcze przed momentem padnięte dorosłe psiska
powstały jakby je prąd kopnął i dołączyły do uczty. Także śpiące dotąd na
fotelach koty rozmiałczały się pożądliwie i choć nie było ich zwyczajem
posilanie się w środku dnia tym razem także zapragnęły mieć udział w uczcie. To
gromadne, wielkie żarcie trwało dobrych kilkadziesiąt minut. W tym czasie
zwierzaki pochłonęły około pięć kilo korpusów oraz kilogram surowej wątroby. To
wszystko przegryzły jeszcze chrupiącą, suchą karmą. Następnie znowu wypiły
wiadro wody a wreszcie najedzone jak bąki pokładły się gdzie bądź i zapadły w
głęboki, długi sen. Także kociska powróciły na swe ciepłe fotele i zwinąwszy
się w kłębki zamruczały sennie…
Gospodyni ostatkiem sił drepcząc po kuchni popakowała
w worki resztę zakupionych zapasów, pochowała je do zamrażarki i stwierdziła,
że teraz nareszcie może zająć się przyrządzaniem czegoś do jedzenia dla siebie
i drzemiącego od jakiegoś czasu w fotelu męża. Zanim jednak zabrała się za
rozpalanie pod kuchennym piecem wzięła zielony koc i troskliwie okryła Grzesia.
- Śpij, śpij
mój ty biedaku zdrożony! Ojej! Aleś sobie twarz sadzami upaprał! – szepnęła
delikatnie całując małżonka w czubek poczerniałego nosa a potem wycofała się na
paluszkach nie chcąc budzić gospodarza i pochrapujących u jego stóp czterech,
wielkich psów. Następnie wzdychając ciężko przysiadła przy stole kuchennym i
oparłszy na ramionach głowę przymknęła oczy od razu zapadając w drzemkę.
- Tylko na
moment, tylko na chwilkę. Dom się przecież nie zawali, jeśli i ja troszkę
odsapnę…- wymamrotała jeszcze a potem o całym świecie zapomniawszy ufnie
odpłynęła w obcięcia Morfeusza.
I ja poczułam się wówczas jakby ktoś
rozpylił w domu gaz usypiający. A choć słońce stało jeszcze wysoko na niebie ukokosiłam
się wygodnie w swej kryjówce, otuliłam miękką kołderką pajęczyn i zamknąwszy
znużone oczęta momentalnie zapadłam w mocny, serdeczny sen. Śniły mi się jakieś
długie wędrówki po śniegu, twarze napotkanych podczas drogi ludzi, śmiech
gospodyni zadowolonej z sanny, wesołe pyski biegnących za saniami psów...
Całe domostwo pogrążyło się w błogim śnie
rozgrzane ciepłem ludzkim i buzującym w piecu ogniem. Komin raźno buchał pachnącym jesionowym i śliwkowym
drewnem dymem, roznosząc jego przyjemną woń po całej okolicy. A za oknem trzy
pogórzańskie siostry: wichrzyca, śnieżyca i dujawica, wzbijając w górę tumany śniegu
oraz strząsając szadź z krzewów wyprawiały szalone swe tańce i śpiewały o
dalekich polach, lasach i wzgórzach w zimowej baśni zaklętych. Ale nikt ich
pieśni nie słyszał. No, może tylko wróżka przedwiośnia nieśmiałym krokiem zza
mórz podążająca w stronę spowitego mleczną mgłą, mroźnego Pogórza…
Serdecznie dziękuję wszystkim czytelnikom za dotrwanie do końca tej opowieści. Teraz pajęczyca trochę odpocznie a w lutym, kto wie, kto wie...? Może posnuje się jakaś następna nić...?