wtorek, 21 listopada 2017

Listopadowa opowieść, cz.4





  ... Niestety, to wcale nie pogoda okazała się decydującą przeszkodą na drodze ku realizacji ich marzenia o bieszczadzkiej wycieczce. Pierwszy dzień listopada rozpoczął się w Jaworowie od przerażającego krzyku Grzesia, który przekręciwszy się w łóżku na bok poczuł, iż coś mu w plecach zazgrzytało, przemieściło się i na dobre pękło. Okazało się, iż niedawny jego upadek, tak na pozór niegroźny miał jednak niespodziewane, wielce nieprzyjemne konsekwencje. Cierpiący jak na najgorszych torturach Grzesiek jęcząc i zlewając się zimnym potem nie dał rady w Dzień Wszystkich Świętych samodzielnie z łoża boleści wstać. Ogromnie zaniepokojona Zosia dała mu zaraz ostatnie środki przeciwbólowe, które w szafce z lekami wygrzebała a widząc, że to nic nie pomaga zrobiła mu dodatkowo zastrzyk. Miała jeszcze od wiosny kilka ampułek z lekiem stosowanym na zapalenie korzonków nerwowych.  Przytłumił on mękę Gospodarza na tyle, że przy pomocy żony ubrał się i kroczek za kroczkiem przemieścił się do kuchni, gdzie usiłując usiąść poczuł znowu tak przeszywający ból, iż zdołał oprzeć się tylko o meble i wyjęczeć, że chyba nie obejdzie się bez wezwania pogotowia. Rozdygotana Zosia chwyciła czym prędzej za słuchawkę telefonu i ze zdenerwowania zapominając własnego adresu po kilku chwilach zdołała skomunikować się z dyspozytorem pogotowia ratunkowego. Teraz pozostało już tylko zagonić wszystkie psy do pokoju komputerowo-psiego a potem oczekiwać niecierpliwie przyjazdu karetki.

   Kilkanaście minut potem schowawszy się w szparze między szafkami kuchennymi obserwowałam jak ratownicy profesjonalnie i rzeczowo udzielają pomocy biednemu, pokrzykującemu raz po raz z bólu Gospodarzowi. Stwierdziwszy u niego ewidentne złamanie żeber zaaplikowali dwa silnie działające zastrzyki. Pomogły one nieomal momentalnie. Gospodarz mógł usiąść nareszcie przy stole. Przestał się też denerwować na drapiące wytrwale w drzwi przyległego do kuchni pokoju  i ujadające tam wniebogłosy psy.  Ratownicy przekrzykując ów psi jazgot cierpliwie tłumaczyli, że na niewiele się zda pojechanie do szpitala, gdyż na złamanie żeber nie stosuje się żadnych leków poza silnymi środkami przeciwbólowymi oraz specjalną opaską ściskającą.
- Czas tu tylko pomoże! – stwierdził filozoficznie jeden z nich, sympatyczny brodacz – Ale niech pan nie liczy, że szybko się panu poprawi. Mój wujek złamał żebro pod koniec lata i do tej pory go boli! – pocieszał.

 - Najlepiej będzie jak wezwą państwo jutro lekarza rodzinnego na domową wizytę, bo nie sądzę, że w takim stanie da pan radę pojechać do ośrodka zdrowia! – dodał pakując wszystkie medyczne manele drugi z ratowników. Chwilę potem karetka odjeżdżała z okrytego mgłą Jaworowa pozostawiając moich gospodarzy w wielkim strapieniu i niepewności, co do samopoczucia Grzesia.

   Kilka godzin później, gdy dobroczynne zastrzyki przestały działać straszny ból znowu powrócił i wyjący wniebogłosy Grzesiek ponownie zaczął błagać o jakikolwiek ratunek. Drżącymi dłońmi Zosia zaaplikowała mu kolejny, ostatni już będący w domu zastrzyk przeciw bólowi korzonków. Jednak tym razem nie przyniósł on żadnej ulgi cierpiącemu mężczyźnie. Zrozpaczona Zosia złapała za telefon i ponownie zadzwoniła na pogotowie błagając o pomoc. Tam jednak odpowiedziano w kategoryczny i ostry sposób, że nie przyjadą drugi raz do tego samego przypadku, że co mogli, to zrobili. A jeśli Gospodarze chcą, to niech na własną rękę jadą na ostry dyżur do szpitala w Przemyślu. Tam jednak jest tylu oczekujących na SORze, iż poczekać trzeba pewnie na pomoc dobrych kilka godzin. Mogą też jechać do dyżurującej w święta apteki po leki przeciwbólowe. Dyspozytor pogotowia szybko skończył rozmowę, pozostawiając Zosię w rozterce i poczuciu bezradności.

-   Jechać do apteki w Przemyślu? – rozmyślała gorączkowo – Ha! Łatwiej doradzić, trudniej zrobić. Po pierwsze od tego miasta dzieliła ich ponad czterdziestokilometrowa odległość. Po drugie nie znała prawie wcale Przemyśla. Mieli tam z Grzesiem swoje stałe trasy i rzadko kiedy zapuszczali się w nowe dla siebie rejony.  Jakże znajdzie tę jedyną, dyżurującą aptekę? Po trzecie Gospodarz w tym stanie nie nadawał się do żadnej jazdy a z Gospodyni był tak kiepski kierowca, że bała się w ogóle za kierownicą siadać. A tym bardziej teraz, gdy była tak roztrzęsiona. Jednakże leki były pilnie potrzebne…Co tu robić, co tu robić?!

- Zosiu! Dzwoń do zaprzyjaźnionych sąsiadów! Może oni coś będą mieli. Przecież każdy teraz trzyma w domu tyle leków, że aptekę mógłby na miejscu otworzyć! – doradziłam mojej Gospodyni wychynąwszy na moment z bezpiecznej szpary między meblami. Wiedziałam, co mówię, bowiem byłam częstym gościem w szafce kuchennej, w której Gospodarze przechowywali leki. Czegóż tam nie było! Istne góry pudełek z rozmaitymi pastylkami, zapasy saszetek, ampułek, buteleczek, plastrów i bandaży. Nie raz układałam się do snu za woreczkiem z wacikami albo między butelką oleju rycynowego a opakowaniem węgla aktywnego. Jednakże tabletek przeciwbólowych, niestety, tam nie było! Co potwierdzić mogłam jednoznacznie.

   W podjęciu właściwej decyzji pomogła Zosi zaniepokojona wizytą karetki sąsiadka Krysia, która zadzwoniła chwilę potem dopytując się z troską o stan zdrowia Grzesia. Niestety, Krysia też nie miała w domu nic przeciwbólowego, ale obiecała, że za kilka godzin, w drodze powrotnej z cmentarza zajrzy do córki i zapyta ją o jakieś leki. Wiedząc, że Grześ nie może czekać kilku godzin Zosia zadzwoniła do Eulalii, sąsiadki zza lasu. Ta miała na szczęście silne środki na uśmierzenie bólu, stosowane przez nią zazwyczaj przy reumatyzmie.

- Nie chodź sama do lasu! Jeszcze tego brakowało żeby Cię jaki niedźwiedź napadł albo wilk! Ja jakoś zacisnę zęby i wytrzymam, bylebyś ty nigdzie nie chodziła! – wyjęczał leżący na zdrowszym boku Gospodarz.  Lekką ulgę przyniosło mu ciasne obwiązanie klatki piersiowej bandażami elastycznymi oraz szalikiem. Bał się jednak ruszać, zmieniać jakkolwiek pozycji by znów nie poczuć znowu tego piorunującego bólu.
- Grzesiu kochany! Nic mi się nie stanie! Tyle się po naszym lesie nachodziliśmy i żadnego drapieżcy nie spotkaliśmy. Wezmę ze sobą któregoś z naszych psów i błyskawicznie przez las przelecę! – odrzekła gładząc go uspokajająco po zlanym zimnym potem czole i troskliwie okrywając kocem.
- Nie chodź, nie chodź nigdzie, proszę cię – wyszeptał sennym głosem umęczony Grzesiek a już po chwili po jego miarowym, głębokim oddechu można było poznać, iż udało mu się usnąć.

   Widząc to Gospodyni nie zwlekając ubrała się szybko, wzięła na smycz Uzię i cichutko wyszła z domu, podążając z nią leśną drogą w kierunku odległego o ponad kilometr domostwa Eulalii i Wojtka. Przeskakując przez kałuże szybkim krokiem zagłębiała się w mglisty, bukowy las. Zdawała sobie sprawę, że sen męża nie potrwa długo. Wiedziała, że obudzi się znowu cierpiący a ona w żaden sposób nie będzie mogła mu pomóc. Musi, po prostu musi zdobyć dla niego jakieś środki przeciwbólowe. Była już prawie w połowie drogi, gdy znowu zadzwoniła Krysia oznajmiając, że już zdobyła leki od córki. Leki naprawdę mocne, stosowane przy bólach nowotworowych. Po tej wspaniałej wiadomości Zosia zawróciła natychmiast i jak na skrzydłach pobiegła z ucieszoną tym wspólnym biegiem Uzią do domu swej nieocenionej sąsiadki Krysi, która życząc szybkiego powrotu do zdrowia Grzesiowi wręczyła spłakanej z wdzięczności gospodyni bezcenną fiolkę leku…

…Kilka dni potem Gospodarze poszli we dwoje podziękować Krysi za okazaną pomoc. Pomoc, która uratowała w tamtym czasie biednego Grzesia od straszliwych mąk a Zosię od wielkiego zmartwienia.
Po raz kolejny od kiedy zamieszkali w Jaworowie przekonali się, jak ważne są dobre stosunki z sąsiadami, jak dobrze jest mieć się do kogo zwrócić się o pomoc w potrzebie, wiedzieć, iż nie jest się samemu w trudnych chwilach.

…Od tamtej pory minęło już trzy tygodnie. Grześ nadal odczuwa nieprzyjemne kłucie w plecach, ale nie jest ono już tak silne jak na początku. Już prawie wcale nie ma potrzeby łykania leków przeciwbólowych. Musi się jednak oszczędzać i nie podejmować żadnych poważniejszych wysiłków w gospodarstwie. Na szczęście jesień to pora zasłużonego odpoczynku po pracowitym lecie. Zosia przynosi codziennie z drewutni kilka koszyków drewna, rozpala w kuchennym piecu i siedząc w domowym cieple z Grzesiem, psami i ze mną wsłuchuje się w opowieści jesiennego Pogórza, które zbieram dla niej cierpliwie przędąc nitki losu…


35 komentarzy:

  1. Losie! Ześlij dzielnej Zosi jakąś słodką niespodziankę! Now!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słodkie niespodzianki losu... Na sama mysl o nich słodko sie Zosi robi. A w ogóle, to dobrze jest móc na cos czekać!:-))

      Usuń
  2. Mam nadzieję, że wszystko idzie ku dobremu i biedny poszkodowany do zdrowia wraca:-). Co znaczy ból wiem aż nadto dobrze, nie mówiąc już o strachu o najbliższą osobę. Dzielna Zosia i jakże miła ta sasiedzka pomoc. Jak to dobrze mieć pomocnych sasiadów.
    Współczuję Zosi i Grzesiowi, że musieli przez to przechodzić. Dobrze, że obyło aię bez SOR-u i szpitala.
    Ach ta kuchenka, ta kuchenka...
    Niech się szczęśliwie i spokojnie teraz tkają te nitki losu Zosi i Grzesia.
    Buziaki wieczorne przesyłam Adelko, spokojnych snów na Twojej półeczce życząc:-)
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanei idzie ku lepszemu u Grzesia, ale nie moze sie absolutnie przemęczać. A czasem zdarza mu sie o tym zapominać, niestety i znowu łapie sie za powazne roboty...
      Takie zdarzenia, jak w opisane w powyższej historii na pewno czegos człowieka ucza. Przede wszystkim zaś mówia mu, że potrafi byc bardzo zdeterminowany i odporny psychicznie, kiedy trzeba. No i że dobrze jest mieć dobrych sąsiadów. Na wsi to bardzo ważne.
      Buziaczki serdeczne ślemy Ci Marytko kochana!:-))

      Usuń
    2. Dziękuję pięknie! I zwrotne buziaki Wam przesyłam:-))
      A dobrzy, życzliwi i pomocni sąsiedzi to skarb, coś o tym wiem, bo takich mam:-)
      Marytka

      Usuń
    3. Zdaje mi się, że dobro między ludźmi nie bierze sie znikąd. Ono pączkuje stale, dobrem na dobro odpowiadajac,samotność odganiająć, rozpoznając sie wzajemnie, ufajac sobie i chcąc by ono trwało i trwało, bo nic na świecie nie jest ponad to dobro wazniejsze. Tak jest między sąsiadami, tak jest w blogosferze. I bardzo mnie to cieszy, Marytko kochana!:-))

      Usuń
  3. Mam nadzieje, ze teraz Grzes bedzie sie mógl oszczedzac. Byle tylko na slizgawice nie wychodzil, bo przy bolacych jeszcze placach trudno zlapac równowage. Pilnuj gospodarzy Pajeczyco, bo czasami widac zapominaja, ze juz nie sa dzieciakami ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę na oboje moich Gospodarzy uważać, bo oboje czasem zapominają o podstawowych zasadach ostrożnosci. Mam w związku z tym łapki pełne roboty!:-)

      Usuń
  4. Jak dobrze, że macie tak wspaniałych sąsiadów, że Grześ ma się już lepiej, a Zosia nie musiała iść w nocy przez las :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sąsiedzi naprawdę sie nam udali! Grześ miewa sie lepiej. Zosia nie szła wtedy nocą przez las, ale we mgle, co też było troche straszne!:-)

      Usuń
  5. Niech się im szczęści:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, pajęczyca, dziekuje w ich imieniu za Twe serdeczne zyczenia!:-)

      Usuń
  6. To się Pajęczyco nadenerwowałaś, patrząc jak Gospodarze borykają się z problemem. Tak też myślałam, że ten upadek nie został bez konsekwencji. W takiej sytuacji pomoc sąsiedzka to wielki skarb. Miej baczenie Pajęczyco na gospodarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę mieć baczenie, będę, Olu. Byleby oni chceli mnnie tylko słuchać. Chyba sobie jakąs tubę sprawię, żeby mój głos do nich wyraźniej docierał!:-)

      Usuń
  7. Hmm. Ja tu chyba nieczęsto bywam, ale historia Zosi i Grzesia mi się podoba. Coś mi się zdaje, że muszę wrócić do początku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że historia Gospodarzy Cie zainteresowała, Ulu!:-)

      Usuń
  8. Tak droga Pajeczyco, człowiek często chce sobie ułatwić różne sprawy, zrobić pożyteczny uczynek a tu bach...Zdrowia dla Grzesia, niech wraca do formy, bo wiosna już niedługo ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz Orszulko, że wiosna niedługo?! No pewnie szybko czas przeleci, ale na razie zima przed nami i co sie w jej trakcie wydarzy ,to siedopiero okaże.
      Uściski serdeczne zasyłam i życzenia zdrowia dla Ciebie, droga dziewczyno!:-)

      Usuń
  9. Zdrówka życzę Wam obojgu. A Ciebie Pajęczyco proszę o kolejne opowieści.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za serdeczne życzenia a co do następnych pajęczych opowieści, to trzeba cierpliwie na nie poczekać, bo teraz czasu na pisanie mało!:-)

      Usuń
  10. Czyli jednak moje przewidywanie z komentarza pod poprzednia notka sie sprawdzilo. Och bardzo mi przykro, bo wyobrazam sobie ten okropny bol. Sama jestem dosc wytrzymala na bole ale juz raz zabrano mnie z przychodni onkologicznej na syrenie pogotowiem do szpitala. A ja biedna myslalam, ze juz umre tamego dnia.
    Zlamane zebra bola bardzo dlugo, na szczescie z dnia na dzien jest lekka, czasem ledwo odczuwalna poprawa i wierze, ze Grzesiowi tez bedzie coraz lepiej. Zima bedzie pewnie jeszcze trudna, ale na wiosne Pajeczyco Twoi Gospodarze znow beda radosnie spacerowac po Pogorzu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ból własny to straszna rzecz, ale ból bliskiej osoby, zwłaszcza gdy nie da sie jej pomóc, to cos jeszcze straszniejszego. Gdybyż człowiek mógł połowę tego bólu na siebie wziąć!Ale nie, każdy musi sam przejsc przez swoje męki. Grzesiowi jest coraz lepiej, ale nadal musi sie oszczędzać.
      Oby do wiosny! Ale i zima potrafi być cudna, oby taka własnie była - ładna, ale bezpieczna!:-))

      Usuń
  11. Oby już wreszcie Grzesio odczuł ulgę. Czy takie ściskanie żeber nie przeszkadza w oddychaniu? Teraz, jak to czytam, zdałam sobie sprawę, że na nowym miejscu nie mam żadnych sąsiadów. To znaczy, mam, ale ich nie znam. Całymi tygodniami nie widuję nikogo na klatce schodowej ani w windzie.
    A swoją drogą, też mi empatyczni ratownicy! Czy drugi raz nie mogliby przyjechać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie ściskanie żeber, o dziwo, wcale nie przeszkadza w oddychaniu, a nawet pomaga w takim stanie połamania, bo człowiek może oddychać bez lęku, że jak nabierze więcej powietrza, to znowu go zaboli.
      Posiadanie dobrych sąsiadów na wsi jest moim zdaniem o wiele ważniejsze niz w mieście. Tutaj mamy wszędzie daleko a blisko są tylko ludzie, od których pomocy zalezy wiele rzeczy. W mieście łatwiej sobie chyba poradzic bez tej pomocy sąsiedzkiej, ale na pewno milej i bezpieczniej byłoby znać ich i wiedzieć, że to zyczliwi ludzie. Anonimowosc jest dobrą rzeczą, ale do czasu...
      A ci ratownicy zrobili chyba, co mogli. Oni mają swoje przepisy i muszą sie ich trzymać.Każdy musi dbać o swoje interesy i liczyc przede wszystkim na siebie, takie jest zycie...

      Usuń
  12. To się porobiło ... i bezsilność, kiedy się patrzy na cierpiącą osobę ... na szczęście leki sie znalazły i z kazdym dniem powinno być lepiej. Co do ratowników medycznych i tym podobnym, oraz ich wypowiedzi - to się nie wypowiem, bo czego, jak czego, ale takiej elementarnej empatii to większości brakuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnei ta bezsilnosc była najgorsza. To był ogromny dla Zosi stres...
      A co do ratowników, to ich nie winię, bo chyba naprawdę zrobili, co mogli. Taka sytuacjajak opisana w opowieści uczy mnie tego, by zawsze mieć w domu zapas leków przeciwbólowych, najlepiej w formie zastrzyków - działają szybko i długo, a to jest najwazniejsze w takich trudnych sytuacjach...

      Usuń
  13. muszę lecieć do poprzedniego odcinka..... coś mi umknęło !!!!!

    zdrówka kochani :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kuchenka nie warta była tego bólu ale kto to mógł przewidzieć, coś Anioł Stróż zaspał sprawę. Na szczęście będzie coraz lepiej, pieski utulą a Oleńka nakarmi. Zdrowia życzę bo miłość już macie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiscie, że nie była warta. Ach w ogóle,to gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by sobie usiadł!Ale trzeba widocznie przejsć swoje, żeby sie czegos nauczyć, o sobie czegos dowiedzieć i wyciagnąc wnioski na przyszłosć.
      Uściski serdeczne ślemy Ci Krystynko z Pogórza!:-))

      Usuń
  15. Pajeczyco, teskno mi do Twoich opowiesci... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko najdzie mnie odpowiednie natchnienie i czas pozwoli znowu wysnuję kolejną nitkę opowieści. Cieszę się, że lubisz je czytać, Moniko!:-)

      Usuń
  16. No. I tu mogę wreszcie dodać komentarz, na tamtym nie mogłam, a chciałam. Na razie mam zaległości, ale powrócę. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem że na blogu "Pod tym samym niebem" jest jakiś problem z dodawaniem komentarzy. Nie potrafie, niestety, go usunąć, choc próbowałam na wszelkie sposoby. Dobrze, że przynajmniej tutaj wszystko działa jak nalezy.
      Pozdrawiam Cię serdecznie Gaju!:-)

      Usuń
  17. Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze komentarze!:-))