... Niestety, to
wcale nie pogoda okazała się decydującą przeszkodą na drodze ku realizacji ich
marzenia o bieszczadzkiej wycieczce. Pierwszy dzień listopada rozpoczął się w
Jaworowie od przerażającego krzyku Grzesia, który przekręciwszy się w łóżku na
bok poczuł, iż coś mu w plecach zazgrzytało, przemieściło się i na dobre pękło.
Okazało się, iż niedawny jego upadek, tak na pozór niegroźny miał jednak
niespodziewane, wielce nieprzyjemne konsekwencje. Cierpiący jak na najgorszych
torturach Grzesiek jęcząc i zlewając się zimnym potem nie dał rady w Dzień
Wszystkich Świętych samodzielnie z łoża boleści wstać. Ogromnie zaniepokojona Zosia
dała mu zaraz ostatnie środki przeciwbólowe, które w szafce z lekami wygrzebała
a widząc, że to nic nie pomaga zrobiła mu dodatkowo zastrzyk. Miała jeszcze od
wiosny kilka ampułek z lekiem stosowanym na zapalenie korzonków nerwowych. Przytłumił on mękę Gospodarza na tyle, że przy
pomocy żony ubrał się i kroczek za kroczkiem przemieścił się do kuchni, gdzie
usiłując usiąść poczuł znowu tak przeszywający ból, iż zdołał oprzeć się tylko
o meble i wyjęczeć, że chyba nie obejdzie się bez wezwania pogotowia. Rozdygotana
Zosia chwyciła czym prędzej za słuchawkę telefonu i ze zdenerwowania
zapominając własnego adresu po kilku chwilach zdołała skomunikować się z
dyspozytorem pogotowia ratunkowego. Teraz pozostało już tylko zagonić wszystkie
psy do pokoju komputerowo-psiego a potem oczekiwać niecierpliwie przyjazdu
karetki.
Kilkanaście
minut potem schowawszy się w szparze między szafkami kuchennymi obserwowałam
jak ratownicy profesjonalnie i rzeczowo udzielają pomocy biednemu,
pokrzykującemu raz po raz z bólu Gospodarzowi. Stwierdziwszy u niego ewidentne złamanie
żeber zaaplikowali dwa silnie działające zastrzyki. Pomogły one nieomal momentalnie.
Gospodarz mógł usiąść nareszcie przy stole. Przestał się też denerwować na
drapiące wytrwale w drzwi przyległego do kuchni pokoju i ujadające tam wniebogłosy psy. Ratownicy przekrzykując ów psi jazgot
cierpliwie tłumaczyli, że na niewiele się zda pojechanie do szpitala, gdyż na
złamanie żeber nie stosuje się żadnych leków poza silnymi środkami
przeciwbólowymi oraz specjalną opaską ściskającą.
- Czas tu tylko pomoże! – stwierdził filozoficznie jeden
z nich, sympatyczny brodacz – Ale niech pan nie liczy, że szybko się panu
poprawi. Mój wujek złamał żebro pod koniec lata i do tej pory go boli! –
pocieszał.
- Najlepiej będzie
jak wezwą państwo jutro lekarza rodzinnego na domową wizytę, bo nie sądzę, że w
takim stanie da pan radę pojechać do ośrodka zdrowia! – dodał pakując wszystkie
medyczne manele drugi z ratowników. Chwilę potem karetka odjeżdżała z okrytego
mgłą Jaworowa pozostawiając moich gospodarzy w wielkim strapieniu i
niepewności, co do samopoczucia Grzesia.
Kilka godzin
później, gdy dobroczynne zastrzyki przestały działać straszny ból znowu
powrócił i wyjący wniebogłosy Grzesiek ponownie zaczął błagać o jakikolwiek
ratunek. Drżącymi dłońmi Zosia zaaplikowała mu kolejny, ostatni już będący w
domu zastrzyk przeciw bólowi korzonków. Jednak tym razem nie przyniósł on
żadnej ulgi cierpiącemu mężczyźnie. Zrozpaczona Zosia złapała za telefon i
ponownie zadzwoniła na pogotowie błagając o pomoc. Tam jednak odpowiedziano w
kategoryczny i ostry sposób, że nie przyjadą drugi raz do tego samego
przypadku, że co mogli, to zrobili. A jeśli Gospodarze chcą, to niech na własną
rękę jadą na ostry dyżur do szpitala w Przemyślu. Tam jednak jest tylu
oczekujących na SORze, iż poczekać trzeba pewnie na pomoc dobrych kilka godzin.
Mogą też jechać do dyżurującej w święta apteki po leki przeciwbólowe. Dyspozytor
pogotowia szybko skończył rozmowę, pozostawiając Zosię w rozterce i poczuciu
bezradności.
- Jechać do
apteki w Przemyślu? – rozmyślała gorączkowo – Ha! Łatwiej doradzić, trudniej zrobić. Po
pierwsze od tego miasta dzieliła ich ponad czterdziestokilometrowa odległość.
Po drugie nie znała prawie wcale Przemyśla. Mieli tam z Grzesiem swoje stałe trasy i rzadko kiedy zapuszczali się w nowe dla siebie rejony. Jakże znajdzie tę jedyną, dyżurującą
aptekę? Po trzecie Gospodarz w tym stanie nie nadawał się do żadnej jazdy a z
Gospodyni był tak kiepski kierowca, że bała się w ogóle za kierownicą siadać. A
tym bardziej teraz, gdy była tak roztrzęsiona. Jednakże leki były pilnie
potrzebne…Co tu robić, co tu robić?!
- Zosiu! Dzwoń do zaprzyjaźnionych sąsiadów! Może oni coś
będą mieli. Przecież każdy teraz trzyma w domu tyle leków, że aptekę mógłby na
miejscu otworzyć! – doradziłam mojej Gospodyni wychynąwszy na moment z
bezpiecznej szpary między meblami. Wiedziałam, co mówię, bowiem byłam częstym
gościem w szafce kuchennej, w której Gospodarze przechowywali leki. Czegóż tam
nie było! Istne góry pudełek z rozmaitymi pastylkami, zapasy saszetek, ampułek,
buteleczek, plastrów i bandaży. Nie raz układałam się do snu za woreczkiem z
wacikami albo między butelką oleju rycynowego a opakowaniem węgla aktywnego.
Jednakże tabletek przeciwbólowych, niestety, tam nie było! Co potwierdzić
mogłam jednoznacznie.
W podjęciu
właściwej decyzji pomogła Zosi zaniepokojona wizytą karetki sąsiadka Krysia, która
zadzwoniła chwilę potem dopytując się z troską o stan zdrowia Grzesia. Niestety,
Krysia też nie miała w domu nic przeciwbólowego, ale obiecała, że za kilka
godzin, w drodze powrotnej z cmentarza zajrzy do córki i zapyta ją o jakieś
leki. Wiedząc, że Grześ nie może czekać kilku godzin Zosia zadzwoniła do
Eulalii, sąsiadki zza lasu. Ta miała na szczęście silne środki na uśmierzenie
bólu, stosowane przez nią zazwyczaj przy reumatyzmie.
- Nie chodź sama do lasu! Jeszcze tego brakowało żeby Cię
jaki niedźwiedź napadł albo wilk! Ja jakoś zacisnę zęby i wytrzymam, bylebyś ty
nigdzie nie chodziła! – wyjęczał leżący na zdrowszym boku Gospodarz. Lekką ulgę przyniosło mu ciasne obwiązanie
klatki piersiowej bandażami elastycznymi oraz szalikiem. Bał się jednak ruszać,
zmieniać jakkolwiek pozycji by znów nie poczuć znowu tego piorunującego bólu.
- Grzesiu kochany! Nic mi się nie stanie! Tyle się po
naszym lesie nachodziliśmy i żadnego drapieżcy nie spotkaliśmy. Wezmę ze sobą
któregoś z naszych psów i błyskawicznie przez las przelecę! – odrzekła gładząc
go uspokajająco po zlanym zimnym potem czole i troskliwie okrywając kocem.
- Nie chodź, nie chodź nigdzie, proszę cię – wyszeptał
sennym głosem umęczony Grzesiek a już po chwili po jego miarowym, głębokim
oddechu można było poznać, iż udało mu się usnąć.
Widząc to Gospodyni
nie zwlekając ubrała się szybko, wzięła na smycz Uzię i cichutko wyszła z domu,
podążając z nią leśną drogą w kierunku odległego o ponad kilometr domostwa
Eulalii i Wojtka. Przeskakując przez kałuże szybkim krokiem zagłębiała się w
mglisty, bukowy las. Zdawała sobie sprawę, że sen męża nie potrwa długo.
Wiedziała, że obudzi się znowu cierpiący a ona w żaden sposób nie będzie mogła
mu pomóc. Musi, po prostu musi zdobyć dla niego jakieś środki przeciwbólowe. Była
już prawie w połowie drogi, gdy znowu zadzwoniła Krysia oznajmiając, że już
zdobyła leki od córki. Leki naprawdę mocne, stosowane przy bólach
nowotworowych. Po tej wspaniałej wiadomości Zosia zawróciła natychmiast i jak
na skrzydłach pobiegła z ucieszoną tym wspólnym biegiem Uzią do domu swej
nieocenionej sąsiadki Krysi, która życząc szybkiego powrotu do zdrowia
Grzesiowi wręczyła spłakanej z wdzięczności gospodyni bezcenną fiolkę leku…
…Kilka dni potem Gospodarze poszli we dwoje podziękować
Krysi za okazaną pomoc. Pomoc, która uratowała w tamtym czasie biednego Grzesia
od straszliwych mąk a Zosię od wielkiego zmartwienia.
Po raz kolejny od kiedy zamieszkali w Jaworowie przekonali
się, jak ważne są dobre stosunki z sąsiadami, jak dobrze jest mieć się do kogo
zwrócić się o pomoc w potrzebie, wiedzieć, iż nie jest się samemu w trudnych
chwilach.
…Od tamtej pory minęło już trzy tygodnie. Grześ nadal
odczuwa nieprzyjemne kłucie w plecach, ale nie jest ono już tak silne jak na
początku. Już prawie wcale nie ma potrzeby łykania leków przeciwbólowych. Musi
się jednak oszczędzać i nie podejmować żadnych poważniejszych wysiłków w
gospodarstwie. Na szczęście jesień to pora zasłużonego odpoczynku po pracowitym
lecie. Zosia przynosi codziennie z drewutni kilka koszyków drewna, rozpala w
kuchennym piecu i siedząc w domowym cieple z Grzesiem, psami i ze mną wsłuchuje
się w opowieści jesiennego Pogórza, które zbieram dla niej cierpliwie przędąc
nitki losu…
Losie! Ześlij dzielnej Zosi jakąś słodką niespodziankę! Now!
OdpowiedzUsuńSłodkie niespodzianki losu... Na sama mysl o nich słodko sie Zosi robi. A w ogóle, to dobrze jest móc na cos czekać!:-))
UsuńMam nadzieję, że wszystko idzie ku dobremu i biedny poszkodowany do zdrowia wraca:-). Co znaczy ból wiem aż nadto dobrze, nie mówiąc już o strachu o najbliższą osobę. Dzielna Zosia i jakże miła ta sasiedzka pomoc. Jak to dobrze mieć pomocnych sasiadów.
OdpowiedzUsuńWspółczuję Zosi i Grzesiowi, że musieli przez to przechodzić. Dobrze, że obyło aię bez SOR-u i szpitala.
Ach ta kuchenka, ta kuchenka...
Niech się szczęśliwie i spokojnie teraz tkają te nitki losu Zosi i Grzesia.
Buziaki wieczorne przesyłam Adelko, spokojnych snów na Twojej półeczce życząc:-)
Marytka
Tak, zdecydowanei idzie ku lepszemu u Grzesia, ale nie moze sie absolutnie przemęczać. A czasem zdarza mu sie o tym zapominać, niestety i znowu łapie sie za powazne roboty...
UsuńTakie zdarzenia, jak w opisane w powyższej historii na pewno czegos człowieka ucza. Przede wszystkim zaś mówia mu, że potrafi byc bardzo zdeterminowany i odporny psychicznie, kiedy trzeba. No i że dobrze jest mieć dobrych sąsiadów. Na wsi to bardzo ważne.
Buziaczki serdeczne ślemy Ci Marytko kochana!:-))
Dziękuję pięknie! I zwrotne buziaki Wam przesyłam:-))
UsuńA dobrzy, życzliwi i pomocni sąsiedzi to skarb, coś o tym wiem, bo takich mam:-)
Marytka
Zdaje mi się, że dobro między ludźmi nie bierze sie znikąd. Ono pączkuje stale, dobrem na dobro odpowiadajac,samotność odganiająć, rozpoznając sie wzajemnie, ufajac sobie i chcąc by ono trwało i trwało, bo nic na świecie nie jest ponad to dobro wazniejsze. Tak jest między sąsiadami, tak jest w blogosferze. I bardzo mnie to cieszy, Marytko kochana!:-))
UsuńMam nadzieje, ze teraz Grzes bedzie sie mógl oszczedzac. Byle tylko na slizgawice nie wychodzil, bo przy bolacych jeszcze placach trudno zlapac równowage. Pilnuj gospodarzy Pajeczyco, bo czasami widac zapominaja, ze juz nie sa dzieciakami ;).
OdpowiedzUsuńMuszę na oboje moich Gospodarzy uważać, bo oboje czasem zapominają o podstawowych zasadach ostrożnosci. Mam w związku z tym łapki pełne roboty!:-)
UsuńJak dobrze, że macie tak wspaniałych sąsiadów, że Grześ ma się już lepiej, a Zosia nie musiała iść w nocy przez las :)
OdpowiedzUsuńSąsiedzi naprawdę sie nam udali! Grześ miewa sie lepiej. Zosia nie szła wtedy nocą przez las, ale we mgle, co też było troche straszne!:-)
UsuńNiech się im szczęści:-)
OdpowiedzUsuńJa, pajęczyca, dziekuje w ich imieniu za Twe serdeczne zyczenia!:-)
UsuńTo się Pajęczyco nadenerwowałaś, patrząc jak Gospodarze borykają się z problemem. Tak też myślałam, że ten upadek nie został bez konsekwencji. W takiej sytuacji pomoc sąsiedzka to wielki skarb. Miej baczenie Pajęczyco na gospodarzy.
OdpowiedzUsuńBędę mieć baczenie, będę, Olu. Byleby oni chceli mnnie tylko słuchać. Chyba sobie jakąs tubę sprawię, żeby mój głos do nich wyraźniej docierał!:-)
UsuńHmm. Ja tu chyba nieczęsto bywam, ale historia Zosi i Grzesia mi się podoba. Coś mi się zdaje, że muszę wrócić do początku.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że historia Gospodarzy Cie zainteresowała, Ulu!:-)
UsuńTak droga Pajeczyco, człowiek często chce sobie ułatwić różne sprawy, zrobić pożyteczny uczynek a tu bach...Zdrowia dla Grzesia, niech wraca do formy, bo wiosna już niedługo ;)
OdpowiedzUsuńMówisz Orszulko, że wiosna niedługo?! No pewnie szybko czas przeleci, ale na razie zima przed nami i co sie w jej trakcie wydarzy ,to siedopiero okaże.
UsuńUściski serdeczne zasyłam i życzenia zdrowia dla Ciebie, droga dziewczyno!:-)
Zdrówka życzę Wam obojgu. A Ciebie Pajęczyco proszę o kolejne opowieści.
OdpowiedzUsuńregian
Dziękujemy za serdeczne życzenia a co do następnych pajęczych opowieści, to trzeba cierpliwie na nie poczekać, bo teraz czasu na pisanie mało!:-)
UsuńCzyli jednak moje przewidywanie z komentarza pod poprzednia notka sie sprawdzilo. Och bardzo mi przykro, bo wyobrazam sobie ten okropny bol. Sama jestem dosc wytrzymala na bole ale juz raz zabrano mnie z przychodni onkologicznej na syrenie pogotowiem do szpitala. A ja biedna myslalam, ze juz umre tamego dnia.
OdpowiedzUsuńZlamane zebra bola bardzo dlugo, na szczescie z dnia na dzien jest lekka, czasem ledwo odczuwalna poprawa i wierze, ze Grzesiowi tez bedzie coraz lepiej. Zima bedzie pewnie jeszcze trudna, ale na wiosne Pajeczyco Twoi Gospodarze znow beda radosnie spacerowac po Pogorzu.
Ból własny to straszna rzecz, ale ból bliskiej osoby, zwłaszcza gdy nie da sie jej pomóc, to cos jeszcze straszniejszego. Gdybyż człowiek mógł połowę tego bólu na siebie wziąć!Ale nie, każdy musi sam przejsc przez swoje męki. Grzesiowi jest coraz lepiej, ale nadal musi sie oszczędzać.
UsuńOby do wiosny! Ale i zima potrafi być cudna, oby taka własnie była - ładna, ale bezpieczna!:-))
Oby już wreszcie Grzesio odczuł ulgę. Czy takie ściskanie żeber nie przeszkadza w oddychaniu? Teraz, jak to czytam, zdałam sobie sprawę, że na nowym miejscu nie mam żadnych sąsiadów. To znaczy, mam, ale ich nie znam. Całymi tygodniami nie widuję nikogo na klatce schodowej ani w windzie.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, też mi empatyczni ratownicy! Czy drugi raz nie mogliby przyjechać?
Takie ściskanie żeber, o dziwo, wcale nie przeszkadza w oddychaniu, a nawet pomaga w takim stanie połamania, bo człowiek może oddychać bez lęku, że jak nabierze więcej powietrza, to znowu go zaboli.
UsuńPosiadanie dobrych sąsiadów na wsi jest moim zdaniem o wiele ważniejsze niz w mieście. Tutaj mamy wszędzie daleko a blisko są tylko ludzie, od których pomocy zalezy wiele rzeczy. W mieście łatwiej sobie chyba poradzic bez tej pomocy sąsiedzkiej, ale na pewno milej i bezpieczniej byłoby znać ich i wiedzieć, że to zyczliwi ludzie. Anonimowosc jest dobrą rzeczą, ale do czasu...
A ci ratownicy zrobili chyba, co mogli. Oni mają swoje przepisy i muszą sie ich trzymać.Każdy musi dbać o swoje interesy i liczyc przede wszystkim na siebie, takie jest zycie...
To się porobiło ... i bezsilność, kiedy się patrzy na cierpiącą osobę ... na szczęście leki sie znalazły i z kazdym dniem powinno być lepiej. Co do ratowników medycznych i tym podobnym, oraz ich wypowiedzi - to się nie wypowiem, bo czego, jak czego, ale takiej elementarnej empatii to większości brakuje.
OdpowiedzUsuńNo właśnei ta bezsilnosc była najgorsza. To był ogromny dla Zosi stres...
UsuńA co do ratowników, to ich nie winię, bo chyba naprawdę zrobili, co mogli. Taka sytuacjajak opisana w opowieści uczy mnie tego, by zawsze mieć w domu zapas leków przeciwbólowych, najlepiej w formie zastrzyków - działają szybko i długo, a to jest najwazniejsze w takich trudnych sytuacjach...
muszę lecieć do poprzedniego odcinka..... coś mi umknęło !!!!!
OdpowiedzUsuńzdrówka kochani :)
I Tobie zdrówka, Alis!:-)
UsuńKuchenka nie warta była tego bólu ale kto to mógł przewidzieć, coś Anioł Stróż zaspał sprawę. Na szczęście będzie coraz lepiej, pieski utulą a Oleńka nakarmi. Zdrowia życzę bo miłość już macie.
OdpowiedzUsuńOczywiscie, że nie była warta. Ach w ogóle,to gdyby człowiek wiedział, że upadnie, to by sobie usiadł!Ale trzeba widocznie przejsć swoje, żeby sie czegos nauczyć, o sobie czegos dowiedzieć i wyciagnąc wnioski na przyszłosć.
UsuńUściski serdeczne ślemy Ci Krystynko z Pogórza!:-))
Pajeczyco, teskno mi do Twoich opowiesci... ;)
OdpowiedzUsuńJak tylko najdzie mnie odpowiednie natchnienie i czas pozwoli znowu wysnuję kolejną nitkę opowieści. Cieszę się, że lubisz je czytać, Moniko!:-)
UsuńNo. I tu mogę wreszcie dodać komentarz, na tamtym nie mogłam, a chciałam. Na razie mam zaległości, ale powrócę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTak, wiem że na blogu "Pod tym samym niebem" jest jakiś problem z dodawaniem komentarzy. Nie potrafie, niestety, go usunąć, choc próbowałam na wszelkie sposoby. Dobrze, że przynajmniej tutaj wszystko działa jak nalezy.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie Gaju!:-)
Świetnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń