…Zosia posuwała się przodem próbując oświetlać drogę
latarką. Powolutku i ostrożnie zeszła z maleńkiej góreczki wiodącej do centralnej
części budynku gospodarczego mieszczącego drewutnię, graciarnię oraz warsztat
naprawczy Gospodarza.
- Uważaj, Grzesiu bo strasznie tu ślisko! – zawołała ujechawszy
na mokrej trawie i z trudem zachowując równowagę.
Ledwo to
powiedziała, gdy dobiegło do niej z tyłu silne tąpnięcie połączone z
kląśnięciem błota i cichym przekleństwem męża.
Odwróciła się i natychmiast dojrzała leżący kilka metrów od siebie
kształt. Kształt ów jęczał głosem Grześka i był nim, niestety. Powalony na
plecy, unurzany w błocie Gospodarz trzymał przed sobą na wyciągniętych sztywno
ramionach kuchenkę. Upadł zupełnie bezwładnie, starając się ocalić przed zniszczeniem
niesiony przez siebie sprzęt. Na dodatek ulewa przybrała w tym momencie na sile
i oczom przerażonej Zosi ukazała się skrzywiona z bólu i zalana deszczem twarz
męża.
- Daj rękę! Pomogę Ci wstać! – krzyknęła podbiegłszy do
niego ślizgając się po błotnistej nawierzchni podwórka.
- Lepiej weź ode mnie tą kupę złomu! Ja sobie jakoś
poradzę! – jęknął Gospodarz patrząc z nienawiścią na dzierżony przez siebie
sprzęt i używając wobec niego tak niecenzuralnych słów, iż z całą pewnością nie
nadają się one do przytoczenia w mej pajęczej opowieści. Swoją drogą nie bardzo
rozumiem, co właściwie ta kuchenka była winna. Moim skromnym zdaniem Grzesiek
zaaferowany mającym za chwilę przyjechać kupcem zapomniał ubrać odpowiednich
butów i to właśnie temu zawdzięczał swój upadek. No bo kto to widział, żeby w
taką pogodę wyłazić na błotniste podwórze w letnich, od znoszenia zupełnie
gładkich od spodu gumowych klapkach?!
Gospodyni wzięła
ostrożnie w ramiona ocalone przed upadkiem urządzenie kuchenne i w zupełnej ciemności,
po omacku zaniosła na stół do budynku gospodarczego. Ledwo je tam postawiła,
gdy usłyszała dobiegające z mroku bolesne nawoływanie męża:
- Co ty tam tak długo robisz? Ja tu nie daje rady wstać! Chodź do mnie szybko!
Roztrzęsiona ze
zdenerwowania Gospodyni zdążyła jeszcze zapalić światło w budynku a potem ślizgając
się jak na łyżwach w try miga podbiegła do Grześka i zapierając się z całej
siły piętami o błotniste podłoże z ogromnym trudem pomogła mu się
podnieść. Pojękujący Gospodarz czym
prędzej pokuśtykał do wnętrza budynku by zobaczyć, czy podczas wypadku kuchenka
nie doznała jakiegoś uszczerbku. Okazało się, że odpadła jej jedna noga. Była
też trochę umazana błotem. Jednak nie widać było żadnych wgnieceń ani obić.
- Tej nogi nigdzie tu nie widać! – sapnął Grzesiek rozglądając
się po betonowej podłodze drewutni.
- A bez nogi przecież niej nie wezmą! Zobacz, może leży
pod jakąś szafką? Ja nie daję rady się schylić. Coś mnie w plecach kłuje…-
pożalił się Gospodarz
- Na pewno leży gdzieś na podwórku! Pójdę tam z latarką,
to może jakim cudem ją wypatrzę! – odrzekła Zosia i szybko wróciła na miejsce
upadku Grzesia. Jednak znalezienie niewielkiej, czarnej nóżki kuchenki w błocie
i zdeptanej trawie wydawało się równie niemożliwe jak odszukanie igły w stogu
siana. Tymczasem bramę ich siedliska mocno oświetliło podjeżdżające właśnie
auto klienta z Jasła. Gospodyni pobiegła w tamtą stronę i otworzyła szeroko
furtkę witając się z sympatycznym małżeństwem wysiadającym z pojazdu. Nieco
chaotycznie nakreśliła przybyłym przebieg niedawnych wydarzeń a potem uległszy
ni z gruszki ni z pietruszki atakowi histerycznego chichotu zaprowadziła
przybyłych na miejsce niedawnego upadku Grzesia. I już po chwili we czwórkę, razem
z żartującym mimo odczuwanego bólu w plecach Gospodarzem szukali nieszczęsnej,
czarnej nóżki.
- Mam, mam! Ma się to oko! – zawołała już po chwili z radosnym
tryumfem młoda kobieta i pokazała wszystkim zebranym leżący na jej otwartej dłoni
niepozorny, upaprany błotem krążek!
- Moja żona jest świetna w znajdowaniu zagubionych
rzeczy. Ja natomiast jestem niezastąpiony w gubieniu! – zaśmiał się jej mąż i
uścisnął serdecznie zadowoloną z siebie niewiastę.
- Nie dalej jak wczoraj zapodziałem gdzieś rękawiczki. I
jakby diabeł je ogonem nakrył. Szukałem wszędzie i nic. A moja Beatka pomyślała
chwilę i od razu wiedziała, że zostawiłem je na dnie torby na zakupy. Torbę
rzuciłem na tylne siedzenie samochodu i do głowy mi nie przyszło by tam
zajrzeć. A Beatka ma chyba jakiś szósty zmysł! Przy niej nic nie zginie! –
dodał spoglądając z miłością na zarumienione lica rzeczonej Beatki.
- Ty też przy mnie nie zginiesz, Janeczku! – szepnęła kobiecinka
i zerknęła z taką czułością na swego małżonka, że aż wszystkim zgromadzonym
słodko zrobiło się na sercu a tak nieprzyjazny dotąd listopadowy wieczór natychmiast
nabrał złocistego, ciepłego odcienia.
- To co? Bierzecie tę kuchenkę? – chrząknął po chwili
Grzesiek przetarłszy ją z błota i przykręciwszy odnalezioną cudem nóżkę.
- Pewnie, że bierzemy! Moi rodzice bardzo się z niej
ucieszą. Za kilka dni mają pięćdziesiątą rocznicę ślubu a to dla nich będzie
najlepszy prezent! Od roku już takiej szukaliśmy i nic. Aż tu parę dni temu mój
Janek wypatrzył ją u was. To było dla nas jak cud z nieba! – zawołała Beata
spoglądając pożądliwie na ową upragnioną kuchenkę.
- Teściowie mieli taką samą, wrozametowską. I służyła im
wspaniale przez wiele lat. Dbali o nią jak mogli, ale w końcu wyzionęła ducha.
A oni niepocieszeni i po swojemu uparci o żadnej innej na to miejsce słyszeć
nie chcieli, choć planowaliśmy im kupić nowoczesną, sześciopalnikową i z
piekarnikiem. Wrozametowskiej już nie produkują, więc marne były szanse by
gdzieś taką znaleźć. A więc naprawdę rację ma moja Beatka o cudzie mówiąc. Tak
się cieszymy oboje i wdzięczni państwu jesteśmy! – ściskając dłoń Grześka entuzjazmował
się zwany Jankiem klient a potem bez żadnego targowania wręczył mu żądaną kwotę
i już po chwili unosząc świeżo nabyty sprzęt odjeżdżał w siną dal w
towarzystwie swej radosnej małżonki.
- Pozytywnie zakręceni wariaci! – szepnęła patrząc w ślad
za nimi Gospodyni a Grzesiek zgodził się z nią w zupełności i mimo bólu w
plecach uśmiechał się pogodnie stojąc przy furtce i śledząc oddalające się światła
pojazdu miłej pary z Jasła.
- My też tacy byliśmy…A właściwie to chyba nadal
jesteśmy!- zamyślił się i przypomniawszy sobie coś widocznie wesołego uśmiechnął
się do siebie, ocierając rękawem krople deszczu spływające mu po nosie.
- Chodźmy do domu! – sapnął po chwili – Przemokłem do
nitki! Muszę zdjąć z siebie ciuchy, bo czuję, że lepią się do mnie.
Kilkanaście
minut później przebrani i wytarci do sucha Gospodarze zasiedli przy stole
kuchennym, gdzie popijając kawę planowali na co wydadzą pieniądze za sprzedaną
kuchenkę.
- Już wiem! Zatankujemy do pełna samochód i może uda nam się
w listopadzie na wycieczkę w Bieszczady pojechać? - Zosi aż oczy się zaświeciły,
gdy usłyszała powyższe słowa męża. Oboje zapałali niedawno miłością do tych
najdzikszych w Polsce gór i marzyli by w tym roku wyrwać się tam na kolejną
eskapadę.
- Żeby tylko pogoda jako taka była! Bo to, co teraz jest
na dworze do żadnych dalszych wyjazdów się nie nadaje! – westchnęła kobieta,
zasłuchując się w miarowy plusk deszczu i szum szalejącej w kominie wichury.
- A jak ty się Grzesiu czujesz po tym upadku na podwórku?
– zapytała po chwili, widząc bolesny grymas na ustach męża.
-Trochę boli mnie głowa i plecy, ale chyba nic poważnego się
nie stało. Pewnie mi tylko jutro jakiś siniak na żebrach wyskoczy! – odparł on upiwszy dużego łyka kawy zbożowej.
- Musisz pamiętać na przyszłość, żeby nie wychodzić w
taką pogodę w tych swoich śmiesznych klapeczkach! Przecież masz dwie pary
gumofilców! No jak tak można nic a nic nie myśleć! – sarkała gniewnie Zosia
dziwując się dziecinnej wręcz beztrosce męża.
- Śpieszyłem się i zapomniałem! Wiesz, jaki jestem… -
odparł Grześ z tak pełnym bezradności uśmiechem, że Zosia natychmiast mu
wszystko puszczając w niepamięć przechyliła się przez stół i z czułością
ucałowała męża w czubek zmarzniętego do tej pory nosa.
Zadowolone z obecności
obojga państwa psy ułożyły się wygodnie pod stołem i wokół niego. Ja huśtałam się
powoli na mojej pajęczynie zawieszonej pod żyrandolem. Przymykałam oczy i
zapadałam raz po raz w słodką drzemkę. Było ciepło, bezpiecznie i sennie.
Szaleńcze przytupy i śpiewy wichrzyc uciszyły
się. I tylko ulewa siekła miarowo o szyby i tylko mgła coraz bardziej na
zewnątrz gęstniała…
I zdawać się
mogło w tamtej chwili, że spokój i szczęście znowu na dobre zagościły w
domostwie Zosi i Grzesia. Jednak los miał swoje plany a konsekwencje niefortunnego
upadku Grzesia nieoczekiwanie dały o sobie znać kilka dni potem…
c.d.n.
Oj to niedobrze, takie niby niewinne upadki moga miec calkiem powazne konsekwencje. Mam nadzieje, ze Grzes juz w porzadku i tylko jeszcze opowiesc o tym zostala.
OdpowiedzUsuńNo, tak - mogą. W następnej, ostatniej już części tej listopadowej opowieści wszystko się wyjaśni.
UsuńA ja trochę wiem, co będzie w następnym odcinku!
OdpowiedzUsuńZnów mi się śniłaś - wstaję i nowy post!
Wiesz tak ogólnie, a ja tu opiszę szczegóły!
UsuńŚniłam Ci sie? Ciekawe jak?!:-)
Och ta kuchenka, ta kuchenka... Czytałam i śmiałam się, i zmartwiłam. Ach Ci mężczyźni, ach ten Grześ, klapki, upadek i złość, że kupa złomu, ale "ja dam radę! Uratuję!" Mam nadzieję kochana Adelko-Hildegardo, że chociaż było warto, nadwyrężyć zdrowie celem uratowania kuchenki i męskiego honoru:-)
OdpowiedzUsuńA tak swoją drogą to bez pomocy Zosi:-)...no mie kończę:-))
Smyram Twoja kosmatą, pajęczą łapkę i co też ona dalej napisze?:-)
Marytka
P. S. No jak zwykle u mnie, świetne zdjęcia!
UsuńMarytka
Oj i jeszcze raz oj! Upadki w każdym chyba gospodarstwie to częsta rzecz. A to błoto, a to śnieg, a to drabina. Nie da sie przed tym ustrzec, choćby sie było nie wiem jak uwaznym. Byleby sie człowiekowi tylko nic powaznego przy tym nie stało. Właściwie to biedni są ludzie na tych swoich dwóch nogach! Ja na szczęście mam sześć, zatem żadne upadki mi nie grożą!:-)
UsuńCięzko zrobic dobre zdjęcia po ciemku i w deszczu, ale czasem cudem sie cos nawet uda!:-))
Kosmatą łapką macham Ci serdecznie, Marytko!:-))
Adelko, Ty przynajmniej nie musisz zakładać gumofilców, bo świetnie sobie bez nich radzisz, ale dla gospodarzy to raczej wymóg. U mojego wujka takie kaloszki stały rzędem w sionce. Każdy kto wychodził na podwórko albo na pole miał obowiazek je zakładać. Po wejściu do sieni trzeba było je zdjąć żeby nie nanieść błota i gorszych niespodzianek, wujostwo tego pilnowało. Tylko latem, w suchą pogodę, dzieciaki biegały boso. Oj, nie lubiliśmy tych kaloszy, ale też często trzeba było wtedy obmywać stopy z kurzych, a i zdarzało się, że z krowich niespodzianek:-)).
UsuńPozdrawiam i uśmiechy ślę:-)
Marytka
Oj, całe szczęście, że ja gumofilców zakładać nie musze! Zresztą, jaki szewc zdołałby dla mnie takie butki maleńkie zrobić?!:-)
UsuńW przedpokoju u moich Gospodarzy też rózne gumiaki stoją sobie rządkiem. I zazwyczaj są uzywane na okrągło, bo to najlepsze na wieś obuwie. Ale tym razem Grześ jakoś o nich nie pomyslał a i Gospodyni w zaaferowaniu nie zauważyła, że Gospodarz w klapkach na podwórze wybiegł.Wszystko poniewczasie! Ale może będzie z tego przynajmniej jakaś nauka na przyszłość!
Słodkie buziaczki pajęcze zasyłam!:-))
To ci "horror" pajęczyca miała patrząc na Gospodarzy poczynania. A wiadomo bez konsekwencji takie "harce" się nie kończą.
OdpowiedzUsuńNo tak, gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała!:-)
UsuńMam nadzieję, że obeszło się bez wizyty u lekarza. Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńregian
Wszystko wyjaśni sie niebawem!
UsuńI co ja mam Oleńko napisać ? Bardzo współczuje tego upadku, bólu i cierpienia związanego z nim. Pozdrawiam Was serdecznie ❤️
OdpowiedzUsuńOrszulko kochana, przytulamy Cię serdecznie!♥
UsuńAdelciu!Dbaj coby Grześ wydobrzał,czuwaj razem z Zosią.Wiele serdeczności życze .
OdpowiedzUsuńDbam i czuwam, ile tylko siły mam w łapkach i sercu!
UsuńPozdrowienia zasyłam z ośnieżonego dziś Jaworowa!
Zdjęcie mnie urzekło...
OdpowiedzUsuńNa Twoim blogu wszytko urzeka...
Dziękuję za tak życzliwe słowa, Basiu!:-)
UsuńAch,Adelciu...te nasze beztroskie Grzesie,nie przekonasz,nie ostrzeżesz,ale zawsze chcą przecież dobrze:)Upadek-brzmi zle):mam nadzieję,że troskliwa opieka Zosi i Twoja wyzwoli Grzesia od bólu:)czego całym sercem Basia życzy
UsuńTe nasze Grzesie to jak wieczne dzieciaki! Jak nie przypilnujesz, to zawsze coś narozrabiają a potem płacz i zgrzytanie zębów!
UsuńOpiekujemy sie z Zosią, pewnei że opiekujemy , ale wiesz Basiu - nie znamy dnia i godziny kiedy znowu Grzesiowi cos do głowy wariackiego wpadnie!Trza mieć oczy dookoła głowy!:-))
Oj, solidnie sie Grzes poobijal. Mam nadzieje, ze mial wiecej szczescia niz ja, bo podobna sytuacja kosztowala mnie prawie 3 m-ce z noga w gipsie. Do dzisiaj ciarki mi po plecach chdza, kiedy slysze o upadkach z czms w objeciach :(.
OdpowiedzUsuńOmg, wybacz literówki, ale wczoraj pc diabli wzieli, a notebook tez szaleje. Od paru dni tak mi sie wiedzie, ze nic tylko szukac kogos od odczynania uroków ;).
UsuńPrzydałoby się zawsze na siebie uważać, przewidywać konsekwencje swoich zachować, być ostrożniejszym...Ale wiadomo - człowiek nie maszyna i często sie zapomina, działa beztrosko, by nie powiedziec bezmyślnie. Ale często jest też tak, że choćby nie wiem jak na siebie uważać, to i tak nas coś dopadnie. Jakby los sie na człowieka uwziął i koniecznie chciał mu pokazać kto tu rządzi.
UsuńWspółczuje Ci tej historii ze złamaniem nogi. Wyobrażam sobie, ile sie wtedy nacierpiałaś.
A literówkami sie nie przejmuj. Grunt, że można zrozumieć, o co chodzi w komentarzu. Forma jest dla mnie drugorzędna (sama też często zapominam o literach, przestawiam ich szyk w słowie itp.)
Odczyniać uroków nie potrafię, ale zycze Ci jak najlepiej Moniko i mnóstwo pozytywnych myśli od nas obojga Ci zasyłam!:-))
dotarłam kilka dni potem .... z przerażeniem
OdpowiedzUsuńpoproszę chociaż nieśmiało...
... o ciąg dalszy poproszę, lubię zaglądać i przyiąść..... oj lubię... :)
Lubię, gdy tu jesteś, Alis!:-)
Usuń