…Rozmawiając kilka dni później z sąsiadami o ostatnich
wydarzeniach Zosia wypytała ich o te dziwne, poranne dźwięki, które tak ją
zdumiały, przeraziły i zachwyciły jednocześnie. Okazało się jednak, iż sąsiedzi
smacznie jeszcze o tej porze spali. Zatem niczego niepokojącego nie słyszeli. A
po obudzeniu dane im było zobaczyć już tylko resztki mgły, która opadła w doliny
i pozostawiła Pogórze najzupełniej zwyczajnym. Dobrze, że Zosia zrobiła wówczas
zdjęcia, bo inaczej mogłaby pomyśleć, że się jej i Grzesiowi ta niesamowita
mgła tylko przyśniła…Żałowała, że nie nagrała owych dziwnych odgłosów
porannych. Ale pewnie zanim by ustawiła odpowiednio dyktafon w telefonie, już
by umilkły…Zastanawiając się, co też za niezwykłe dźwięki to być mogły dumała,
czy może był to klangor odlatujących na zimę żurawi? Może rzeczywiście te
zdumiewające odgłosy wydawało jakieś ostatnie, spóźnialskie ptasie stado
opuszczające nasze strony przed zimą? Ale przecież równie dobrze mogło być to coś
zupełnie innego. Ale co? To już pozostanie dla Gospodarzy tajemnicą…Wiele jest
wszak w życiu ludzi tajemnic, domysłów, sekretów i intuicyjnie tylko
odczuwanych zjawisk o znaczeniu, którego sensu domyślić się nie sposób. I ludzie
muszą się z tym pogodzić, zaakceptować i żyć dalej, krocząc swoją codzienną
ścieżką. Jednak często te ciekawe, niewyjaśnione sprawy dodają ich życiu
dodatkowego smaku oraz wielowymiarowości.
Budzą nadzieję, że jest jeszcze coś więcej ponad to, co widać, ponad to
co można sprawdzić szkiełkiem i okiem…I być może kiedyś przyjdzie czas
wyjaśnienia najważniejszych zagadek, ujrzenia tego, co dzisiaj szczelną mgłą
jest okryte…
Oczywiście ja, pajęczyca wiem i widzę trochę więcej niż te biedne, nagie istoty ludzkie, zatem już dzisiaj mogłabym odkryć Gospodarzom pewne nieznane im przestrzenie, szarady i tajemne schowki. Jednak tego nie zrobię, wiedząc, że najlepiej samemu do czegoś dojść, zrozumieć. A poza tym i my, pająki, mamy sprawy, które przerastają nasze pojmowanie. Gubimy się w gąszczu pajęczych domysłów i pozostajemy z głębokim niedosytem wiedzy. Często zmuszone jesteśmy pewne sprawy brać na wiarę albo intuicyjne przeczucie…Myślę jednak, że kiedyś sprawy ludzkie i pajęcze połączą się w jedną całość, w jedną bezbłędnie splecioną, nierozerwalną pajęczynę, w sieć naszych wzajemnych neuronów. I wówczas otworzy się księga satysfakcjonującego nas wszystkich poznania. A na razie…? Na razie władała nami wszystkimi mgła, ale jakże piękna i fascynująca przecież…
Oczywiście ja, pajęczyca wiem i widzę trochę więcej niż te biedne, nagie istoty ludzkie, zatem już dzisiaj mogłabym odkryć Gospodarzom pewne nieznane im przestrzenie, szarady i tajemne schowki. Jednak tego nie zrobię, wiedząc, że najlepiej samemu do czegoś dojść, zrozumieć. A poza tym i my, pająki, mamy sprawy, które przerastają nasze pojmowanie. Gubimy się w gąszczu pajęczych domysłów i pozostajemy z głębokim niedosytem wiedzy. Często zmuszone jesteśmy pewne sprawy brać na wiarę albo intuicyjne przeczucie…Myślę jednak, że kiedyś sprawy ludzkie i pajęcze połączą się w jedną całość, w jedną bezbłędnie splecioną, nierozerwalną pajęczynę, w sieć naszych wzajemnych neuronów. I wówczas otworzy się księga satysfakcjonującego nas wszystkich poznania. A na razie…? Na razie władała nami wszystkimi mgła, ale jakże piękna i fascynująca przecież…
No dobrze! Dość
już tych dywagacji. Czas wrócić do listopadowej opowieści z Grzesiową boleścią
w tle…
Otóż musicie
wiedzieć, że Grześ posiada niezłą żyłkę do handlu. Już wiele razy w życiu udało
mu się coś bardzo tanio kupić i drogo sprzedać albo dostać okazyjnie jakąś
rzecz bardzo trudną do zdobycia. I oto kilka lat temu Gospodarz nabył za bezcen
nowiutką kuchenkę gazową, czteropalnikową, bez piekarnika, taką, którą można na stole czy szafce jakowejś
postawić. Marzyło się kiedyś Gospodarzom, że wybudują sobie w ogrodzie kuchnię
letnią i tam owa kuchenka by się wówczas przydała. Rozmyślali, iż zamiast
gotować w domu w letnie, gorące dni będą wynosić ową leciutką kuchenkę na
zewnątrz i tam, na świeżym powietrzu spokojnie się kuchmarzyć. Jednak
rzeczywistość zweryfikowała te marzenia i okazało się, iż latem w obejściu jest
tyle pracy, że w Jaworowie w ogóle ogranicza się gotowanie i obyć się doskonale
można kanapkami, sałatkami oraz jajecznicami z grzybami oraz ulubionymi zupkami
chińskimi. Ewentualnie wyciąga się grilla i siedzi przy nim wieczorami
zajadając jakieś kiełbaski, kurze skrzydełka czy ulubiony przez nich, pieczony
chleb czosnkiem smakowicie natarty.
Zatem kuchenkę jako, niestety, zupełnie zbędną
wyniesiono na strych, gdzie szybko pokryła się kurzem i pajęczynami pracowicie
przez moje siostrzyce uplecionymi oraz mysimi kupkami przez rodzinę
bezczelnych, mysich intruzów tamże pozostawionymi.
Aż wreszcie pewnego
Gospodarze zdecydowali, że czas pozbyć się z gospodarstwa zbędnych klamotów i
poza paroma innymi sprzętami na początku lata wystawili nieszczęsną kuchenkę na
sprzedaż. Mieli nadzieję, że może komuś się owa kuchenka przyda a im parę
groszy za nią może jakim cudem skapnie? A każdy grosz był przecież dla nich
ważny.
Przez długi czas
nie było jednak na kuchenkę chętnych. W końcu zadzwonił w jej sprawie jakiś
gadatliwy jegomość z niedalekiej wsi i oznajmił, iż już nazajutrz po nią na
pewno przyjedzie. Słysząc tę wieść ucieszona Zosia wytargała pożądany sprzęt ze
strychu i zniosła na piętro do dawnego pomieszczenia kuchennego, gdzie postawiwszy
na starym stole pracowicie wypucowała urządzenie aż zalśniło nowym blaskiem
niby radosne słonko na wiosnę.
O oznaczonej
godzinie zamknięto wszystkie psy w pokoju komputerowym aby nie rzuciły się
nazbyt entuzjastycznie na szacownego kupca a potem czekano niecierpliwie na
jego przybycie. Jednak potencjalny klient nie pojawił się i w ogóle nie dał już więcej znaku życia.
- Obiecanki –
cacanki – zakrzyknęła rozczarowana gospodyni!
- No jak tak można
ludzi do wiatru wystawiać! – irytowała się za nic nie potrafiąc zrozumieć tak lekceważącego
postępowania.
- Mógłby chociaż zadzwonić i się wytłumaczyć! – biadała,
przypominając sobie od razu z nutą bolesnej goryczy, że kilka już osób w życiu postąpiło
wobec niej podobnie, nadwyrężając jej zaufanie. A ona za każdym razem nadal
wierzyła. Oj, naiwna, naiwna…
- Och Zosieńko, ludzie są tacy różni! Nie przejmuj się
tym. Nie każdy tak mocno przywiązuje wagę do obietnic, jak Ty, moja kochana. Nie
ma co się denerwować! Zobaczysz, że znajdzie się wreszcie ktoś, kto dotrzyma
słowa! – uspokajał ją Grześ, wypuszczając uwięzione psy z pokoju i klepiąc
szalone ze szczęścia basałyki po rozmerdanych czterech literach.
Na następnego
chętnego trzeba było jednak poczekać dobrych kilka miesięcy. W tym czasie
kuchenka na piętrze zdążyła ponownie pokryć się kurzem i pajęczynami!:-) Jesienią
ufna Zosia ponownie doczyściła ją dokumentnie, wierząc, iż tym razem nie robi
tego nadaremno.
I nie robiła.
Pod koniec października jakiś miły pan z Jasła zadzwonił z wiadomością, że
jeszcze tego dnia zamierza po kuchenkę przyjechać i nabyć ją bez żadnego
targowania, gdyż owa kuchenka stanowi przedmiot pożądania jego teściów, zaś on
dla nich, a właściwie dla żony dałby się pokroić. Niczym jest więc dla niego
przejechanie ponad stu kilometrów w celu jej zdobycia. Przybyć zaś miał do
Jaworowa po pracy, w późnych godzinach wieczornych.
Po zmroku
gospodarze z rosnącym niepokojem zaczęli zerkać za okno. Nie dość, iż ciemno
było kompletnie, to lało jak z cebra a na dodatek gęsta jak wata mgła otaczała
ich siedlisko sprawiając, że za żadne skarby świata nie wyruszyliby teraz w
jakąkolwiek podróż. Tymczasem niczego nie lękający się klient zmierzał w ich
stronę wytrwale o czym powiadomił ich telefonicznie, zapewniając, że choćby i
huragan jaki go chciał w drodze zatrzymać, to on się nie podda i przybędzie
jako obiecał.
Tymczasem minuty
i godziny mijały…Narastająca z chwili na chwilę ulewa siekła o szyby a wiatr z
całej siły tarmosił blachami na dachu. Psy niby to spały głęboko, ale na każdy
silniejszy łomot, stuk czy jękliwy płacz wiatru reagowały nerwowym
poszczekiwaniem. Ja, schowana bezpiecznie za meblami kuchennymi nie miałam najmniejszej
ochoty stamtąd wyłazić. Denerwowałam się tylko tymi nie pozwalającymi spać
hałasami i prosiłam jesienne, zwariowane wichrzyce by stonowały choć trochę swe
tańce i uciszyły nieznośną muzykę. Ha! Wcale mnie nie słuchały a wręcz
przeciwnie rozchichotane rozhulały się na całego i dalejże skakać po dachu,
dalejże dudnić w kominie, świstać na swych piszczałkach, miotać mokrymi trawami i gałęziami a wreszcie i wyć na głosy, robiąc zawody, która głośniejsza,
odważniejsza, najbardziej szalona!
Przez te
wszystkie trudne do wytrzymania dźwięki z trudem przebił się w końcu dzwonek telefonu.
- Już dojeżdżam do waszej wsi! Zaraz będę na miejscu! –
przekrzykując ulewę radośnie oznajmiał zmierzający ku nim klient z Jasła.
- To chyba
bardzo młody człowiek. Że też się nie boi w taki czas jeździć po nocy! No, no! –
szepnęła z mieszaniną podziwu i zgrozy Zosia.
- Dla takich
ludzi obecna pogoda nie stanowi żadnego problemu a pewnie nawet jest jakimś
ekscytującym wyzwaniem! – westchnął w odpowiedzi Grzesiek najwidoczniej coś
sobie chyba z lat swojej wczesnej młodości przypomniawszy. Uśmiechnąwszy się do
swoich wspomnień nad czymś się głęboko zamyślił a po chwili wyartykułował to,
co mu go głowy właśnie przyszło.
- Wiesz co,
Zosieńko, a może ja bym wyniósł tą kuchenkę do budynku gospodarczego, żeby nie
musieć znowu psów w pokoju zamykać? Ostatnim razem tak wariowały, że całe drzwi
obdrapały!
Słysząc, że o
nich się mówi, tak senne dotąd i nieprzytomne psiska zamachały serdecznie
ogonami i spojrzały z ogromną miłością na swego pana. Ja natomiast poruszyłam
się niespokojnie w mej pajęczynie czując jakimś szóstym zmysłem, iż Grzesiowy
pomysł nie był tak dobry, jak mu się wtedy zdawało.
- Czy ja wiem… - powątpiewała Zosia – A jakże ty będziesz
w tą ulewę na podwórko wychodził?
- Zdaje się, iż troszkę się tam uspokoiło. Słyszysz?
Przestało tak walić o szyby i dąć potępieńczo w kominie! – odrzekł
optymistycznie Grzesiek i nie tracąc czasu poszedł na górę po cierpliwie czekającą
na kupca kuchenkę. I już za moment zszedł z nią ostrożnie i powoli ze schodów a
Zosia ubrawszy kurtkę oraz gumiaki czekała na niego przy drzwiach wyjściowych z
latarką.
- Och, zaczekajcie,
zaczekajcie! – zawołałam zza mebli czując nagle dziwny lęk a nie bardzo nie
rozumiejąc przy tym, co mogło być jego źródłem.
- Nie wyłaźcie w tę ciemność! Zostańcie w domu! – zawołałam
ochrypłym od długiego milczenia głosem. Ale nikt, rzecz jasna, nie słyszał moich
ostrzeżeń a na dodatek złośliwe wichrzyce śpiewaniem swym upiornym kompletnie mnie
zagłuszały. I oto już po chwili zdani na łaskę i niełaskę żywiołów gospodarze
poczłapali po kleistym, kląskającym błocie podwórka w tajemnicze mroki
mglistego wieczoru…
Pełna napięcia opowieść...a fotografie dobrane rewelacyjnie. Podziwiam Cię Oleńko. A muszę Ci powiedzieć, że ostatnią ulubioną zabawą mojego Wnuka jest zabawa w pająki, co oznacza, że ja łażę na czworakach po domu, on za mną na czworakach, a potem kąsamy jakąś " ofiarę" :-)
OdpowiedzUsuńWyobrażm sobie tę zabawę w pająka! To sie nieźle nagimnastykujesz, Basiu! Ale fajnie masz z tym wnuczusiem!:-)
UsuńAle Hitchcock z Ciebie! W takim momencie przerwac opowiadanie!
OdpowiedzUsuńNo nie godzi sie!!!
He, he! Pajęczyca - Hitchcock!Tego jeszcze nie było!:-))
UsuńAjajaj...aż przygryzłam policzek, no, zbudowałaś napięcie kochana pajęczyco i chyba się domyślam co się wydarzy...ojej, że też Zosia i Grześ nie usłyszeli Twojego ostrzegawczego wołania, ale cóż jakże często nie zwracamy uwagi na takie podpowiedzi naszej duszy, która wybiega naprzód i widzi to czego nie dostrzega wieczne zajęty swoimi sprawami umysł.
OdpowiedzUsuńAleż bajkowe, przepiękne zdęcia, a najbardziej podoba mi się to z drzewem, furteczką i ognikami na tle nocnego nieba. Przypomina mi wejscie do domu mojej babci widziane moimi dziecięcymi oczami przez kuchenną szybę o zmroku.
Ale nie zostawisz nas czytajacych w niepewności i ciag dalszy nastąpi?
Ściskam Towje kosmate łapki serdecznie, oczekując dalszego ciagu opowieści:-)
Marytka
No właśnie! Gdybyż to człowiek umiał słuchać swych wewnętrznych przeczuć albo chociaż korzystac z rad domowej pajęczycy! Ale nie!On musi zawsze po swojemu i potem skutki są takie, jakie są!
Usuń(To zdjęcie z ognikami wyszło mi przypadkiem. Skierowałam obiektyw aparatu w ciemnosć, nacisnęłam przycisk lampy i sama sie zdziwiłam, co mi wyszło!. Piekne masz wspomnienie z dzieciństwa, Marytko - sielskie i baśniowe!:-)
Pewnie, że nastąpi ciag dalszy. Wszystko zawsze doprowadzam do konca. Tak pajęczyny, jak i opowieści...
Odściskuję serdeczny uścisk Twój Marytko i macham Ci serdecznie z mojej hustawki na lampie kuchennej!:-)
No wiesz Olu w takim momencie przerwać snucie opowieści, wszak tak nie uchodzi. Siedzę skupiona i chłonę każde słowo, a tu bęc i przerwa. Budujesz napięcie po mistrzowsku. Tym razem daruję i spokojnie czekam na ciąg dalszy. Delikatnie uściskuję Pajęczycę.
OdpowiedzUsuńNo staram się żeby czytelnicy sie nie zanudzili i żeby ciekawosc przygnałą ich tu po ciąg dalszy, który oczywiscie w swoim czasie nastąpi!
UsuńPajęczyca usmiecha sie do Ciebie serdecznie, Oleńko!:-)
Oleńko znów bede czekać w napięciu co dalej, fajnie sie czyta jak zwykle zresztą Twoje opowieści, pozdrawiam z mglistych mazur:)Pajęczyce Adelcię:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że opowieśc trzyma Cie w napięciu, Urszulko!
UsuńU mnie mgłą na razie znikła, za to na niebie ciezkie chmury i na zmiane pada albo świeci słonce!
Pajęczyca Adelcia dziękuje za To, że lubisz jej opowieści i pozdrawia Cię wesoło!:-)
I co było dalej????
OdpowiedzUsuńO tym się przekonamy w następnej części, rzecz jasna! He, he!:-))
UsuńOch, Pajeczyco Dwojga Imion, Twoja opowiesc az dreszcz grozy budzi i juz wyobraznia podsuwa wizja mglistego potwora, czychajacego w ciemnosciach na Gospodarzy...
OdpowiedzUsuńPiekne zdjecia :).
Nic nie powiem, nic teraz nie zdradzę! Poczekaj cierpliwie do nastepnego odcinka, droga Moniko!:-))
UsuńCieszę się, że podobaja Ci sie zdjęcia. Dziękuję!:-)
Ale zbudowałaś napięcie... teraz z niecierpliwością czekam na zakończenie :)
OdpowiedzUsuńTakie napięcie bardzo jest potrzebne w tego typu historiach. W następnej części prawie wszystko się wyjaśni, Wietrzyku!:-))
UsuńO kuchnia! O kuchenka!
OdpowiedzUsuńOtóz to - kuchenka!A niech ją!
Usuń(Iwonko! Znasz "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa?Tam był olej słonecznikowy, który wylała Annuszka. Ten olej jak nasza kuchenka...):-))
Jakis wewnetrzny glos mi mowi, ze ktos Cie Pajeczyco powinien przelozyc przez kolano za przerywanie opowiesci w takim momencie.
OdpowiedzUsuńAle poniewaz nie mam na to wplywu bede czekac cierpliwie:)))
Jakem wolna i nietykalnosc cielesną miłująca Pajęczyca protestuję przeciw niecnym zakusom na mą osobę! Ze mną mozna tylko po dobroci. Inaczej schowam się za meblami kuchennymi i nici z nowych nitek opowieści!:-))
UsuńPrzyjeto do wiadomosci i juz siedze cichutko:)))
UsuńStar!Ale za cichutko to nie siedź, bo uwielbiam jak sie śmiejesz albo rozśmieszasz siedzące na żyrandolu stworzenie pajęcze!Fajnie sie wtedy żyrandol huśta!:-))
UsuńTrwoży ta ciemność....w którą wyszli gospodarze,a uchwycona w kadrze zachwyca.Czekam niecierpliwie Adelciu na kolejne nitki Basia
OdpowiedzUsuńKolejne nitki plotą się powoli i wkrótce ciemnośc wieczoru ukaże swe tajemnicze przeznaczenie ...
UsuńNie trwóż się prosze kochana Basiu!:-)
Ostatnio, tydzień temu też miałam taką lekcję, że Anioł Stróż kopał mnie w tyłek by nie zawierzać ale ja naiwna go nie słuchałam. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, choć nie obyło się bez strat. Tym bardziej jestem ciekawa waszej lekcji.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem Krystynko, jakich to kopniaków nie szczędził Ci Twój Anioł Stróż i jaka zyciowa lekcja Cię spotkała! ! U nas chyba za słabo kopał, a może tak właśnie miało być...?
UsuńAż wstyd opowiadać publicznie, może kiedyś osobiście się przyznam.
UsuńNo dobrze, Krystynko - ale pamiętaj, nic , co ludzkie nie jest nam obce!:-)
Usuń