niedziela, 26 grudnia 2021

Uzia, cz.1

 



 

   Choć to czas świąt i cudownie białej, wielce fotogenicznej zimy moja Zosia ma duże zmartwienie, które nie pozwala się tą magiczną porą cieszyć. Grześ, rzecz jasna też zatroskany, bo zazwyczaj dzieli on zmartwienia Zosi, jako i ona jego. A tu mają wspólne, najwspólniejsze, równie mocno ich oboje dotykające. Jednak jako że to z Zosią łączy nas silna więź telepatyczna, to o jej uczuciach wiem najwięcej i dlatego to o nich właśnie przede wszystkim mówić zamierzam. A chcę o nich i o ich powodzie opowiedzieć, bo jej samej ciężko. W gardle ją dławi. Lęk przed czającą się coraz bliżej ostatecznością obezwładnia. A do tego zdaje się jej, że jak o tym nie napisze, to nie da mocy złu i odczaruje rzeczywistość, że obudzi się i westchnie z ulgą, że to sen tylko był i nic więcej. Hmmm, może i tak…Jednak ja, pajęczyca Adela Hildegarda, jej alter ego i przyjaciółka najwierniejsza widzę, że to „niemówienie” nijak nie pomaga. Że przeciwnie - męczy ją i frustruje. A zatem w imieniu Zosi mówię ja. Niechaj się wbrew obowiązującej na tym blogu baśniowo-sielankowej konwencji nareszcie wyleje to co boli….Choćby i do końca.

 


   …Otóż od kilku dni choruje najstarsza z jej psin – łagodna i mądra, podobna do szarej wilczycy -  Uzia.  Bardzo choruje. Tak bardzo, że w bezsennych myślach Zosi pojawiła się obawa, iż nie wyjdzie już z tego cało. Bo to już drugi atak tej samej choroby w tym roku. Choroby nie do końca zidentyfikowanej a objawiającej się bólem brzucha, wymiotami, chęcią długiego polegiwania na śniegu i jego łapczywym podjadaniem, brakiem apetytu i ogólnym osowieniem… I znowu smutek, bezwład i obawa o przyszłość zapanowały w jaworowym domu. Reszcie psiej rodziny też się ten niewesoły nastrój udzielił. Acuś, Isia i Ipcia wyczuwają, że coś dziwnego wisi w powietrzu, że ich przewodniczka stada Uzia mocno niedomaga…

 


   Tu Zosia, która siedząc przy kuchennym stole i smętnie wpatrując się w zaśnieżone oddale dotąd dość apatycznie przysłuchiwała się temu, co mówiłam, raptem przerwała tok mojej narracji.

 - Adelo, a może nie wypada w ten sposób pisać o psie? Bo przecież wiele ludzi cierpi, bo chorują i odchodzą ich bliscy, członkowie rodzin, przyjaciele. Zawsze tak było a teraz zdaje się, że jeszcze więcej tych tragicznych zdarzeń na świecie…Czym wobec tego jest choroba jakiegoś kilkunastoletniego psa? Wszak wiadomo, ze psy żyją krótko a w czasie ludzkiego żywota pomieścić się może kilka takich psich istnień -  westchnęła obgryzając nerwowo paznokieć lewego kciuka.

- Zosiu, przecież każdemu bliska jego koszula! A smutek to smutek i ból to ból. Każdy, moim zdaniem, jest tak samo ważny i chyba każdy lepiej jest wypowiedzieć czy nawet wykrzyczeć, niż za wszelką cenę trzymać go w sobie...Zdaje mi się, że zbyt dużo ludzkich istot w ten właśnie sposób postępuje. Nie potrafią i nie chcą mówić o tym, co ich trapi. Że niby jak powiedzą, to wyjdzie na to, że z nich słabeusze i mięczaki. A przecież trzeba być twardym.  Radzić sobie samemu i nie obarczać nikogo swoimi problemami. I tak żyją ci biedni ludzie oddzieleni od siebie jakąś urojoną szybą. Każdy w swoim świecie pozorów. Każdy ze sztucznym uśmiechem na ustach i z pociechą dla innych. Ale nie dla samego siebie. Oj, Zosiu. Znamy się przecież nie od dziś! - odrzekłam surowym głosem. Widząc jednak, że Zosi zrobiło się przykro zaraz złagodziłam ton.

  - A poza tym nie wiem, w czym niby gorszy jest pies od człowieka? Zwłaszcza taki, który kocha go i ufa mu bezgranicznie, dla którego tenże człowiek jest całym światem? – dodałam i by powstrzymać zgubny, Zosiny nawyk porzuciłam zaciszny, ciepły kąt za jej uchem i wskoczyłam na ów nieszczęsny, obgryziony już prawie do cna paznokieć po czym wygodnie usadowiłam się na jego czubku.  Zawstydzona nieco gospodyni pogłaskała mnie delikatnie po zmierzwionej czuprynce a potem szepnęła z rezygnacją, że mogę robić i mówić, co chcę, bo jej już wszystko jedno. Następnie odgryzła kawałek upieczonego przez siebie pachnącego migdałami i skórką pomarańczową makowca i zaczęła go żuć z takim samym entuzjazmem, z jakim by przeżuwała garść trawy. 

- Co? Taki niedobry? – zapytałam z niedowierzaniem, wciągając w nozdrza jego upojny aromat.

- Grześ mówi, że dobry, ale ja smaku nie mam – pożaliła się kobiecina i zaczerpnęła łyka gorzkiej, wystygłej dawno herbaty, która wreszcie pomogła się jej uporać ze słodką, lepiącą się w ustach makową pulpą.

   No dobrze. Ja, niepoprawna łakomczuszka pajęczyca obiecałam sobie, że już wkrótce pokosztuję owego niedocenianego przez gospodynię makowego smakołyku. A tymczasem usiadłam skromnie w pobliżu talerzyka z ciastem i po chwili przerwy zdecydowałam, że będę kontynuować przerwaną opowieść.

 


…Wiosną po kilku tygodniach udało się wyciągnąć Uzię z choroby za pomocą kroplówek, antybiotyków i sterydów. Potem jak z bicza strzelił na intensywnym dzianiu przeminęło pół roku spokoju, zdrowia i beztroski w jaworowym gospodarstwie. No, może nie zupełnej beztroski, bo oboje gospodarze choć pracowali w pocie czoła jak zazwyczaj zwykli robić, choć zajmowali się swymi psiakami z taką samą miłością i cierpliwością jak zawsze, to jednak widać było, że coś im na sercu leży. I to „coś” jawiło mi się jako jakieś zewnętrzne, bliżej nieokreślone i niezrozumiałe zagrożenie.  Niby jakiś kolczasty potwór z mgły i bagien, co gdzieś tam z dala porykiwał i całą ludzkość skutecznie zastraszał.  Niby mara szpetna co to podstępnie w sny Zosi się wsączała by zatruwać ją swymi podszeptami, pogmatwanymi wizjami i fałszywie brzmiącymi obietnicami.  Jednak choć potworna owa mara skutecznie zakłócała spokój duszy moich gospodarzy, to widać było, że nadal są na tyle silni, zdrowi i rozsądni by nie poddać się jej do końca i by pojmować, co jest naprawdę ważne, co realne a nie z mgły tylko smrodliwej ulepione. Podstawą ich szczęścia i spokoju była bowiem zawsze  silna więź między nimi dwojgiem oraz harmonia panująca w ich gospodarstwie a do tego niezmienność, która otaczała ich niby zaczarowana bańka mydlana i na przekór temu, co się na świecie działo, ich chroniła, im nadzieję na bezpieczne przetrwanie dawała. Ważną częścią owej niezmienności było zdrowie i szczęście ich czterech psisk, bowiem razem tworzyli oni zgraną i kochającą się wzajemnie drużynę.  Póki więc w ich domu było wszystko dobrze, to na zewnątrz mogło się choćby walić i palić. Oni przed tą pożogą i ruiną zawsze mogli się przecież schronić w cieple swego siedliska, w bliskości czułych, połączonych w jedno serc.  Aż tu nagle choroba ich najmilejszej, jedenastoletniej Uzieńki wszystko to zaburzyła i przerwała.  W jednej chwili prysło owo cudowne schronienie…

 


   Cóż. Jeśliby przeliczyć Uziny wiek na wiek ludzki to wyszło by pewnie tego coś około siedemdziesiątki. Zatem ta starzejąca się psina najzupełniej miała już prawo do przeróżnych dolegliwości, jako i siedemdziesięcioletni ludzie je mają. Ale czyż to musi być tak od razu choroba z grubej rury?! Wszak nieraz osiemdziesięcio i dziewięćdziesięciolatkowie pokwękają, tabletek trochę zażyją, pojęczą i pomarudzą, ale potem nadal cieszą się całkiem niezłym zdrowiem i bywa, że i setki dożywają. A tymczasem nieszczęsna Uzia zapadła na zdrowiu tak poważnie, że istniała obawa, iż to już choroba w jej życiu ostatnia…

 


- Nigdy nie wiadomo, co komu pisane – sapnęłam filozoficznie i zerknęłam ze współczuciem na śpiącą na swym legowisku w kącie pokoju Uzię. Bez trudu dostrzec było można przebiegające po jej ciele drżenia i dygoty, świadczące o tym, że psina znowu cierpi, że zaaplikowane jej parę godzin temu w zastrzyku środki przeciwbólowe przestały, niestety, działać…Zosia też popatrzyła w tamtą stronę a nie mogąc nijak pomóc biedaczce kucnęła przy niej aby delikatnie gładzić jej głowę i brzuszek.  Sunia otworzyła oczy i spojrzała z bezbrzeżną miłością na swoją opiekunkę. Potem westchnęła głęboko i znowu zapadła w niespokojny sen…

 - Adelko! Opowiedz o tym, jak to się wszystko teraz zimą zaczęło. O naszych survivalowych wyprawach do weterynarza w miasteczku, o tym co działo się w Jaworowie w ostatnich dniach – poprosiła Zosia, ponownie siadając  przy kuchennym stole, gdzie oblizując się łakomie czekałam na nią przycupnięta na skraju talerzyka z makowcem.

- I nie spiesz się proszę z mówieniem, wszak leczenie Uzi musi potrwać. A może przez ten czas zły czar pryśnie, nastąpi jakiś cudowny przełom i w końcu będzie można ten nieznośny smutek jakąś dobrą wieścią odeprzeć…?  – szepnęła z leciutką nadzieją w głosie. A ja widząc czającą się na końcach jej rzęs kroplę odchrząknęłam kilkukrotnie i szybciutko podjęłam przerwaną opowieść…

 

c.d.n.

12 komentarzy:

  1. Ech z samego rana trafilam tutaj........ bardzo smutna historia i ciagle wierze, ze Uzia jeszcze z tego wyjdzie... wierze... chce wierzyc, bo gdzies cos musi sie wreszcie skonczyc dobrze.
    Dobrze, ze pajeczyca Adela wrocila do zycia, szkoda, ze przy tak smutnej okazji, ale najwazniejsze, ze pomaga opanowac, wyzwolic bol, strach oraz inne ciezkie emocje zwiazane ze stanem Uzi...
    Przytulam w nadziei, ze moge chociaz troche ukoic ten bol i glaski delikatne przesylam Uzi... niech zdrowieje, jest nam wszystkim bardzo bliska...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, u Ciebie to ranek a u mnie już zmierzch...
      Cięzko mi uporać sie z tym zmartwieniem o Uzię. Co jej sie polepszy, to za chwilę sie popie....Ech. Huśtawka miedzy nadzieją a zwątpieniem. Pomyslałam, że jak napiszę, jak będę pisac o tym, co się dzieje, to może lżej mi na sercu będzie. No i pajęczyca Adela pomoże...
      Przytulam się do Ciebie, Marylko. Dobrze, że jesteś blisko!♥

      Usuń
  2. Jak dobrze, że o tym napisałaś, Adelko. Pisz dalej, może uda się...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuję, Lidko... Ech.Nie wiem, jak mi pójdzie, czy w ogóle pójdzie, bo i mnie - pajęczycę niemoc silnymi falami ogarnia...

      Usuń
  3. Rozumiem Twoją bezradność, ale może nie wszystko stracone. Nasz Maks też ma okresowe dolegliwości. Coś mnie tknęło trzy tygodnie temu i zaczęłam na spacerach fotografować jego kupy. Okazało się, że jest bardzo zarobaczony. Już myślałyśmy, że będzie po wszystkim, bo zażył aż trzy silne tabletki, ale dzisiejsza kupa w powiększeniu pokazała larwy, z których wychodzą nowe nicienie. Gołym okiem tego nie można zobaczyć, ale zdjęcia z telefonu nie kłamią. Maks niestety lubi wszystko wąchać i czasami podjada ziemię. Profilaktyczne odrobaczanie co miesiąc przestało wystarczać i nie wiadomo, czy tabletki są skuteczne na taką inwazję. Trudne to bardzo, bo metabolity robali są silną toksyną. Może i Uzi jest to samo?
    Wiem, Adelko, że przyjemniej jest fotografować piękne krajobrazy, ale powiedz Zosi, żeby spróbowała przyjrzeć się bliżej kupce suni.
    Życie czasem sprawia, że trzeba mimo obrzydzenia zająć się parazytologią...
    Mam nadzieję, że jeszcze wyzdrowieją i Uzia i Maksiu, który w lipcu skończy 16 lat. Jutro idziemy do weta po inne tabletki i próbujemy odrobaczać do skutku. Choć bardzo smutne jest to, że wet powiedział, że są takie przypadki, że psy muszą brać codziennie tabletkę przez miesiąc.
    Rzadko odpalam laptopa na pisanie komentarzy, ale dla Uzi zrobiłam wyjątek. Przy okazji ślemy serdeczne pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za chęć pomocy i za życzliwą podpowiedź, ale weterynarz wykluczył już u Uzi zarobaczenie jako ewentualną przyczynę jej dolegliwości. Niestety, to nie jest to - a szkoda, bo wtedy można by jakos skutecznie leczyć psinę.
      Ponadto dodam jeszcze, że Zosia poza wychodzeniem na krótkie spacery z aparatem fotograficznym (co dobrze jej robi na znękaną duszę) regularnie odrobacza swoje psy i w ogóle dba o nie najlepiej jak sie tylko da. Nie brzydzi sie ich wymiotów, kupek i innych wydzielin. Zdaje mi się, że tu na wsi Zosia robi dużo rzeczy, których by wiele znanych jej osób zrobić nie umiało czy nie było w stanie. Zauważam też, iż Zosia, przy całej swojej wrażliwosci i skłonności do chodzenia z głową w chmurach potrafi być także twarda, wytrzymała i absolutnie świadoma tego, co należy robić, bo przecież nikt inny tego za nią nie zrobi.
      A jeszcze co do psich kupek - to Zosia je ogląda, jak widać je spod śniegu. Psy wychodzą do ogrodu po kilkanaście razy dziennie i sie załatwiają w róznych miejscach a jeśli Zosia nie jest tego swiadkiem, to nie może poznać czyja jest dana kupka.No chyba, że psy zaczną tam wtykać chorągiewki ze swoimi imionami!:-)
      Też mam nadzieję, że zarówno Maksiowi,jak i Uzi uda się jeszcze tym razem wylizać z tej choroby. Musze mieć tą nadzieję, choć bywa, że już o nią ciężko.
      Ja, pajęczyca Adela pozdrawiam Was serdecznie w imieniu swoim i Zosi.

      Usuń
  4. Zostaje trzymać kciuki i dociekać co to być może. Mła żyje w stadzie i co się któremuś z jej stworzeń zechce wybierać z zaświaty od zawsze przeżywam to samo - niedowierzanie że to już, rozpacz, trzymanie się choćby rąbka nadziei, smutek rozstania. Ponad pięć dych na karku i się nie przyzwyczaiłam. Na szczęście. Pocieszyć tak naprawdę nie sposób, to jest niestety droga którą każdy "zwierzęcy" człowiek przechodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano właśnie - my, żyjący w ludzko-zwierzęcych stadach, opartych na wzajemnej miłości, bliskości, trosce, oddaniu - przeżywamy mocno wszystko to, co sie w tym stadzie dzieje, co zaburza jego zwyczajne, harmonijne działanie. Tak, jak Ty Tabaazo, my takze juz parę razy w swoim zyciu przezywaliśmy etap cięzkich chorób naszych zwierząt i związanych z nimi cierpień,poczucia bezsilności, a w końcu niestety rozstania...Każdy, kto kocha musi sie niestety liczyć z tym, że kiedyś nadejdzie czas rozstania. Ale nie myśli sie przecież o tym na co dzień. Żyje sie chwilą, dobrą, wspólną chwilą i pragnie sie by trwała ona zawsze...I masz rację, nie da sie na ten ból rozstania jakos uodpornić, przygotować do niego. To za każdym razem boli równie mocno...
      A tym razem...Walczymy. Jeszcze czepiamy sie nadziei, że to najgorsze, jeszcze nie teraz.

      Usuń
  5. Powiedz Zosi, ze tez bardzo trzymam kciuki za Uzie, za wydobrzenie i za to zeby bylo dobrze. Smutki i strachy odpedzam , bo one karmia sie naszymi myslami, ignoruje je wiec ile moge. A ignorujac trza mysli wypelniac miloscia i nadzieja 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Kitty - dziękuję Ci w imieniu swoim i Zosi.I biednej Uzi, rzecz jasna,,,

      Usuń
  6. Trzymamy łapki za psinkę! ♥️♥️♥️

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze komentarze!:-))