sobota, 18 listopada 2017

Listopadowa opowieść, cz.3





…Zosia posuwała się przodem próbując oświetlać drogę latarką. Powolutku i ostrożnie zeszła z maleńkiej góreczki wiodącej do centralnej części budynku gospodarczego mieszczącego drewutnię, graciarnię oraz warsztat naprawczy Gospodarza.

- Uważaj, Grzesiu bo strasznie tu ślisko! – zawołała ujechawszy na mokrej trawie i z trudem zachowując równowagę.
   Ledwo to powiedziała, gdy dobiegło do niej z tyłu silne tąpnięcie połączone z kląśnięciem błota i cichym przekleństwem męża.  Odwróciła się i natychmiast dojrzała leżący kilka metrów od siebie kształt. Kształt ów jęczał głosem Grześka i był nim, niestety. Powalony na plecy, unurzany w błocie Gospodarz trzymał przed sobą na wyciągniętych sztywno ramionach kuchenkę. Upadł zupełnie bezwładnie, starając się ocalić przed zniszczeniem niesiony przez siebie sprzęt. Na dodatek ulewa przybrała w tym momencie na sile i oczom przerażonej Zosi ukazała się skrzywiona z bólu i zalana deszczem twarz męża.
- Daj rękę! Pomogę Ci wstać! – krzyknęła podbiegłszy do niego ślizgając się po błotnistej nawierzchni podwórka.
- Lepiej weź ode mnie tą kupę złomu! Ja sobie jakoś poradzę! – jęknął Gospodarz patrząc z nienawiścią na dzierżony przez siebie sprzęt i używając wobec niego tak niecenzuralnych słów, iż z całą pewnością nie nadają się one do przytoczenia w mej pajęczej opowieści. Swoją drogą nie bardzo rozumiem, co właściwie ta kuchenka była winna. Moim skromnym zdaniem Grzesiek zaaferowany mającym za chwilę przyjechać kupcem zapomniał ubrać odpowiednich butów i to właśnie temu zawdzięczał swój upadek. No bo kto to widział, żeby w taką pogodę wyłazić na błotniste podwórze w letnich, od znoszenia zupełnie gładkich od spodu gumowych klapkach?!
   Gospodyni wzięła ostrożnie w ramiona ocalone przed upadkiem urządzenie kuchenne i w zupełnej ciemności, po omacku zaniosła na stół do budynku gospodarczego. Ledwo je tam postawiła, gdy usłyszała dobiegające z mroku bolesne nawoływanie męża:

- Co ty tam tak długo robisz? Ja tu nie daje rady wstać!  Chodź do mnie szybko!
   Roztrzęsiona ze zdenerwowania Gospodyni zdążyła jeszcze zapalić światło w budynku a potem ślizgając się jak na łyżwach w try miga podbiegła do Grześka i zapierając się z całej siły piętami o błotniste podłoże z ogromnym trudem pomogła mu się podnieść.  Pojękujący Gospodarz czym prędzej pokuśtykał do wnętrza budynku by zobaczyć, czy podczas wypadku kuchenka nie doznała jakiegoś uszczerbku. Okazało się, że odpadła jej jedna noga. Była też trochę umazana błotem. Jednak nie widać było żadnych wgnieceń ani obić.
- Tej nogi nigdzie tu nie widać! – sapnął Grzesiek rozglądając się po betonowej podłodze drewutni.
- A bez nogi przecież niej nie wezmą! Zobacz, może leży pod jakąś szafką? Ja nie daję rady się schylić. Coś mnie w plecach kłuje…- pożalił się Gospodarz
- Na pewno leży gdzieś na podwórku! Pójdę tam z latarką, to może jakim cudem ją wypatrzę! – odrzekła Zosia i szybko wróciła na miejsce upadku Grzesia. Jednak znalezienie niewielkiej, czarnej nóżki kuchenki w błocie i zdeptanej trawie wydawało się równie niemożliwe jak odszukanie igły w stogu siana. Tymczasem bramę ich siedliska mocno oświetliło podjeżdżające właśnie auto klienta z Jasła. Gospodyni pobiegła w tamtą stronę i otworzyła szeroko furtkę witając się z sympatycznym małżeństwem wysiadającym z pojazdu. Nieco chaotycznie nakreśliła przybyłym przebieg niedawnych wydarzeń a potem uległszy ni z gruszki ni z pietruszki atakowi histerycznego chichotu zaprowadziła przybyłych na miejsce niedawnego upadku Grzesia. I już po chwili we czwórkę, razem z żartującym mimo odczuwanego bólu w plecach Gospodarzem szukali nieszczęsnej, czarnej nóżki.

- Mam, mam! Ma się to oko! – zawołała już po chwili z radosnym tryumfem młoda kobieta i pokazała wszystkim zebranym leżący na jej otwartej dłoni niepozorny, upaprany błotem krążek!
- Moja żona jest świetna w znajdowaniu zagubionych rzeczy. Ja natomiast jestem niezastąpiony w gubieniu! – zaśmiał się jej mąż i uścisnął serdecznie zadowoloną z siebie niewiastę.
- Nie dalej jak wczoraj zapodziałem gdzieś rękawiczki. I jakby diabeł je ogonem nakrył. Szukałem wszędzie i nic. A moja Beatka pomyślała chwilę i od razu wiedziała, że zostawiłem je na dnie torby na zakupy. Torbę rzuciłem na tylne siedzenie samochodu i do głowy mi nie przyszło by tam zajrzeć. A Beatka ma chyba jakiś szósty zmysł! Przy niej nic nie zginie! – dodał spoglądając z miłością na zarumienione lica rzeczonej Beatki.
- Ty też przy mnie nie zginiesz, Janeczku! – szepnęła kobiecinka i zerknęła z taką czułością na swego małżonka, że aż wszystkim zgromadzonym słodko zrobiło się na sercu a tak nieprzyjazny dotąd listopadowy wieczór natychmiast nabrał złocistego, ciepłego odcienia.

- To co? Bierzecie tę kuchenkę? – chrząknął po chwili Grzesiek przetarłszy ją z błota i przykręciwszy odnalezioną cudem nóżkę.
- Pewnie, że bierzemy! Moi rodzice bardzo się z niej ucieszą. Za kilka dni mają pięćdziesiątą rocznicę ślubu a to dla nich będzie najlepszy prezent! Od roku już takiej szukaliśmy i nic. Aż tu parę dni temu mój Janek wypatrzył ją u was. To było dla nas jak cud z nieba! – zawołała Beata spoglądając pożądliwie na ową upragnioną kuchenkę.
- Teściowie mieli taką samą, wrozametowską. I służyła im wspaniale przez wiele lat. Dbali o nią jak mogli, ale w końcu wyzionęła ducha. A oni niepocieszeni i po swojemu uparci o żadnej innej na to miejsce słyszeć nie chcieli, choć planowaliśmy im kupić nowoczesną, sześciopalnikową i z piekarnikiem. Wrozametowskiej już nie produkują, więc marne były szanse by gdzieś taką znaleźć. A więc naprawdę rację ma moja Beatka o cudzie mówiąc. Tak się cieszymy oboje i wdzięczni państwu jesteśmy! – ściskając dłoń Grześka entuzjazmował się zwany Jankiem klient a potem bez żadnego targowania wręczył mu żądaną kwotę i już po chwili unosząc świeżo nabyty sprzęt odjeżdżał w siną dal w towarzystwie swej radosnej małżonki.

- Pozytywnie zakręceni wariaci! – szepnęła patrząc w ślad za nimi Gospodyni a Grzesiek zgodził się z nią w zupełności i mimo bólu w plecach uśmiechał się pogodnie stojąc przy furtce i śledząc oddalające się światła pojazdu miłej pary z Jasła.
- My też tacy byliśmy…A właściwie to chyba nadal jesteśmy!- zamyślił się i przypomniawszy sobie coś widocznie wesołego uśmiechnął się do siebie, ocierając rękawem krople deszczu spływające mu po nosie.
- Chodźmy do domu! – sapnął po chwili – Przemokłem do nitki! Muszę zdjąć z siebie ciuchy, bo czuję, że lepią się do mnie.

   Kilkanaście minut później przebrani i wytarci do sucha Gospodarze zasiedli przy stole kuchennym, gdzie popijając kawę planowali na co wydadzą pieniądze za sprzedaną kuchenkę.
- Już wiem! Zatankujemy do pełna samochód i może uda nam się w listopadzie na wycieczkę w Bieszczady pojechać? - Zosi aż oczy się zaświeciły, gdy usłyszała powyższe słowa męża. Oboje zapałali niedawno miłością do tych najdzikszych w Polsce gór i marzyli by w tym roku wyrwać się tam na kolejną eskapadę.
- Żeby tylko pogoda jako taka była! Bo to, co teraz jest na dworze do żadnych dalszych wyjazdów się nie nadaje! – westchnęła kobieta, zasłuchując się w miarowy plusk deszczu i szum szalejącej w kominie wichury.
- A jak ty się Grzesiu czujesz po tym upadku na podwórku? – zapytała po chwili, widząc bolesny grymas na ustach męża.
-Trochę boli mnie głowa i plecy, ale chyba nic poważnego się nie stało. Pewnie mi tylko jutro jakiś siniak na żebrach wyskoczy!  – odparł on upiwszy dużego łyka kawy zbożowej.
- Musisz pamiętać na przyszłość, żeby nie wychodzić w taką pogodę w tych swoich śmiesznych klapeczkach! Przecież masz dwie pary gumofilców! No jak tak można nic a nic nie myśleć! – sarkała gniewnie Zosia dziwując się dziecinnej wręcz beztrosce męża.
- Śpieszyłem się i zapomniałem! Wiesz, jaki jestem… - odparł Grześ z tak pełnym bezradności uśmiechem, że Zosia natychmiast mu wszystko puszczając w niepamięć przechyliła się przez stół i z czułością ucałowała męża w czubek zmarzniętego do tej pory nosa.

   Zadowolone z obecności obojga państwa psy ułożyły się wygodnie pod stołem i wokół niego. Ja huśtałam się powoli na mojej pajęczynie zawieszonej pod żyrandolem. Przymykałam oczy i zapadałam raz po raz w słodką drzemkę. Było ciepło, bezpiecznie i sennie. Szaleńcze przytupy  i śpiewy wichrzyc uciszyły się. I tylko ulewa siekła miarowo o szyby i tylko mgła coraz bardziej na zewnątrz gęstniała…

   I zdawać się mogło w tamtej chwili, że spokój i szczęście znowu na dobre zagościły w domostwie Zosi i Grzesia. Jednak los miał swoje plany a konsekwencje niefortunnego upadku Grzesia nieoczekiwanie dały o sobie znać kilka dni potem…

c.d.n.

26 komentarzy:

  1. Oj to niedobrze, takie niby niewinne upadki moga miec calkiem powazne konsekwencje. Mam nadzieje, ze Grzes juz w porzadku i tylko jeszcze opowiesc o tym zostala.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, tak - mogą. W następnej, ostatniej już części tej listopadowej opowieści wszystko się wyjaśni.

      Usuń
  2. A ja trochę wiem, co będzie w następnym odcinku!
    Znów mi się śniłaś - wstaję i nowy post!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz tak ogólnie, a ja tu opiszę szczegóły!
      Śniłam Ci sie? Ciekawe jak?!:-)

      Usuń
  3. Och ta kuchenka, ta kuchenka... Czytałam i śmiałam się, i zmartwiłam. Ach Ci mężczyźni, ach ten Grześ, klapki, upadek i złość, że kupa złomu, ale "ja dam radę! Uratuję!" Mam nadzieję kochana Adelko-Hildegardo, że chociaż było warto, nadwyrężyć zdrowie celem uratowania kuchenki i męskiego honoru:-)
    A tak swoją drogą to bez pomocy Zosi:-)...no mie kończę:-))
    Smyram Twoja kosmatą, pajęczą łapkę i co też ona dalej napisze?:-)
    Marytka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P. S. No jak zwykle u mnie, świetne zdjęcia!
      Marytka

      Usuń
    2. Oj i jeszcze raz oj! Upadki w każdym chyba gospodarstwie to częsta rzecz. A to błoto, a to śnieg, a to drabina. Nie da sie przed tym ustrzec, choćby sie było nie wiem jak uwaznym. Byleby sie człowiekowi tylko nic powaznego przy tym nie stało. Właściwie to biedni są ludzie na tych swoich dwóch nogach! Ja na szczęście mam sześć, zatem żadne upadki mi nie grożą!:-)
      Cięzko zrobic dobre zdjęcia po ciemku i w deszczu, ale czasem cudem sie cos nawet uda!:-))
      Kosmatą łapką macham Ci serdecznie, Marytko!:-))

      Usuń
    3. Adelko, Ty przynajmniej nie musisz zakładać gumofilców, bo świetnie sobie bez nich radzisz, ale dla gospodarzy to raczej wymóg. U mojego wujka takie kaloszki stały rzędem w sionce. Każdy kto wychodził na podwórko albo na pole miał obowiazek je zakładać. Po wejściu do sieni trzeba było je zdjąć żeby nie nanieść błota i gorszych niespodzianek, wujostwo tego pilnowało. Tylko latem, w suchą pogodę, dzieciaki biegały boso. Oj, nie lubiliśmy tych kaloszy, ale też często trzeba było wtedy obmywać stopy z kurzych, a i zdarzało się, że z krowich niespodzianek:-)).
      Pozdrawiam i uśmiechy ślę:-)
      Marytka

      Usuń
    4. Oj, całe szczęście, że ja gumofilców zakładać nie musze! Zresztą, jaki szewc zdołałby dla mnie takie butki maleńkie zrobić?!:-)
      W przedpokoju u moich Gospodarzy też rózne gumiaki stoją sobie rządkiem. I zazwyczaj są uzywane na okrągło, bo to najlepsze na wieś obuwie. Ale tym razem Grześ jakoś o nich nie pomyslał a i Gospodyni w zaaferowaniu nie zauważyła, że Gospodarz w klapkach na podwórze wybiegł.Wszystko poniewczasie! Ale może będzie z tego przynajmniej jakaś nauka na przyszłość!
      Słodkie buziaczki pajęcze zasyłam!:-))

      Usuń
  4. To ci "horror" pajęczyca miała patrząc na Gospodarzy poczynania. A wiadomo bez konsekwencji takie "harce" się nie kończą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała!:-)

      Usuń
  5. Mam nadzieję, że obeszło się bez wizyty u lekarza. Czekam na ciąg dalszy.
    regian

    OdpowiedzUsuń
  6. I co ja mam Oleńko napisać ? Bardzo współczuje tego upadku, bólu i cierpienia związanego z nim. Pozdrawiam Was serdecznie ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Orszulko kochana, przytulamy Cię serdecznie!♥

      Usuń
  7. Adelciu!Dbaj coby Grześ wydobrzał,czuwaj razem z Zosią.Wiele serdeczności życze .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dbam i czuwam, ile tylko siły mam w łapkach i sercu!
      Pozdrowienia zasyłam z ośnieżonego dziś Jaworowa!

      Usuń
  8. Zdjęcie mnie urzekło...
    Na Twoim blogu wszytko urzeka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za tak życzliwe słowa, Basiu!:-)

      Usuń
    2. Ach,Adelciu...te nasze beztroskie Grzesie,nie przekonasz,nie ostrzeżesz,ale zawsze chcą przecież dobrze:)Upadek-brzmi zle):mam nadzieję,że troskliwa opieka Zosi i Twoja wyzwoli Grzesia od bólu:)czego całym sercem Basia życzy

      Usuń
    3. Te nasze Grzesie to jak wieczne dzieciaki! Jak nie przypilnujesz, to zawsze coś narozrabiają a potem płacz i zgrzytanie zębów!
      Opiekujemy sie z Zosią, pewnei że opiekujemy , ale wiesz Basiu - nie znamy dnia i godziny kiedy znowu Grzesiowi cos do głowy wariackiego wpadnie!Trza mieć oczy dookoła głowy!:-))

      Usuń
  9. Oj, solidnie sie Grzes poobijal. Mam nadzieje, ze mial wiecej szczescia niz ja, bo podobna sytuacja kosztowala mnie prawie 3 m-ce z noga w gipsie. Do dzisiaj ciarki mi po plecach chdza, kiedy slysze o upadkach z czms w objeciach :(.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omg, wybacz literówki, ale wczoraj pc diabli wzieli, a notebook tez szaleje. Od paru dni tak mi sie wiedzie, ze nic tylko szukac kogos od odczynania uroków ;).

      Usuń
    2. Przydałoby się zawsze na siebie uważać, przewidywać konsekwencje swoich zachować, być ostrożniejszym...Ale wiadomo - człowiek nie maszyna i często sie zapomina, działa beztrosko, by nie powiedziec bezmyślnie. Ale często jest też tak, że choćby nie wiem jak na siebie uważać, to i tak nas coś dopadnie. Jakby los sie na człowieka uwziął i koniecznie chciał mu pokazać kto tu rządzi.
      Współczuje Ci tej historii ze złamaniem nogi. Wyobrażam sobie, ile sie wtedy nacierpiałaś.
      A literówkami sie nie przejmuj. Grunt, że można zrozumieć, o co chodzi w komentarzu. Forma jest dla mnie drugorzędna (sama też często zapominam o literach, przestawiam ich szyk w słowie itp.)
      Odczyniać uroków nie potrafię, ale zycze Ci jak najlepiej Moniko i mnóstwo pozytywnych myśli od nas obojga Ci zasyłam!:-))

      Usuń
  10. dotarłam kilka dni potem .... z przerażeniem
    poproszę chociaż nieśmiało...
    ... o ciąg dalszy poproszę, lubię zaglądać i przyiąść..... oj lubię... :)

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze komentarze!:-))